Jestem świeżo upieczoną bułeczką po seansie dwóch obrazów, Ludzkości Dumonta oraz Możliwości Wyspy Michela Houellebecqa. Piszę ten tekst próbując zebrać myśli, zatem proszę o wybaczenie za niezamierzoną chaotyczność. Oczywiście to dosyć kontrowersyjne zestawienie, mocno niesprawiedliwe, zwłaszcza dla Ludzkości, która jest wybitnym filmem w porównaniu z ekranizacją Wyspy, którą złośliwi mogą nazwać „zachcianką, kaprysem, próbą udowodnienia, chęcią zysku na produkcie” ale posiadającą wcale konkretną tezę.
W Ludzkości Dumont kreuje typ bohatera autystycznego. Mamy tam do czynienia z trójką przyjaciół, na plan pierwszy wysuwa się Pharaon de Winter, który pełni funkcję komisarza Policji. Film rozpoczyna się w momencie, kiedy zostaje znalezione ciało 11 letniej dziewczynki, jednak motyw śledztwa zostaje zepchnięty na dalszy plan. Tak naprawdę osią filmu są relacje pomiędzy trójką bohaterów. Z fabuły nie dowiadujemy się wiele na temat głównego bohatera. Żyje z matką, pielęgnuje działkę, podobno jego babka była sławna malarką. Skrycie podkochuje się w dziewczynie z sąsiedztwa Domino. To druga ważna postać w filmie. Jej stosunek do Pharaona jest oparty na litości. To z jej ust widz dowiaduje się, że jej sąsiad stracił dziewczynę i dziecko, jednak jej litość nie polega na uczuciu. Pragnie ona wypełnić pustkę przy pomocy swojego ciała. Pragnie by Pharaon cały czas przy niej był, zabiera go razem ze swoim chłopakiem Josephem czy to na kolacje, czy to na wycieczki... Nie widzi, że swoim zachowaniem potęguje jego ból. Joseph zdaje sobie sprawę z tej gry, niczym Albert (narzeczony Werterowskiej Lotty) akceptuje postawę Domino.
Dumont prowadzi fabułę spokojnie. To oczywiście wyznacznik jego stylu, brak tutaj wszelkiego rodzaju efekciarstwa jeżeli lubujemy się w pięknych kadrach, tego tutaj nie uświadczymy. Sami bohaterowie to postacie z krwi i kości do bólu. Widać ich nadwagę, pot, toporny makijaż Domino. Jest tego więcej, jednak tym czym naprawdę wyróżnia się ten obraz to ogromny chłód. Pomimo naturalizmu postacie nie potrafią zdobyć się na jakiekolwiek słowa ciepła. Morderstwo dziewczynki wydaje się problemem społecznym, występuje pewna mechanika, Pharaon wspomina swoją rodzinę, ale nie angażuje się emocjonalnie do prowadzenia śledztwa. Tragizm tej postaci polega na nieumiejętnym „organizowaniu” uczuć. To oczywiście wyjątkowo subiektywna wizja reżysera. Czy tak nas widzi Dumont? Kalekich, słabych i pustych? Kontrowersyjność Ludzkości polega teoretycznie na niewłaściwym obiekcie badań. Reżyser tworzy pewną patologię, którą nazywa Ludzkością. Nadając takie cechy, odbiera im tym samym człowieczeństwo.
Ciekawostka, bohater będący przodkiem malarki, w pewnym momencie uruchamia keybord. Jego gra jest straszna, pozbawiona sensu, rytmu, okropna melodia, tak jakby Dumont trywializował sztukę, która podobno jest pewnym wyznacznikiem naszej cywilizacji.
Michel Houellebecq to pisarz, który zaliczył swoje pięć minut sławy. Jego ostatnia powieść Możliwość Wyspy, którą sam nazywa kwintesencją swojej twórczości została odebrana z mieszanymi uczuciami. Pisarz jednak tak polubił swoją książkę, że postanowił własnymi rękoma dokonać jej ekranizacji. I tu na wstępie muszę zaznaczyć dwie uwagi. Pomijając aspekty techniczne, Houellebecq albo próbował dopisać (czyt. rozbudować) wątki, które nie zmieściły się w powieści, albo z braku pomysłów uprościł scenariusz akcentując prostsze fabularnie wątki. Niestety, film tylko i wyłącznie przez to traci. Nie zamierzam tutaj pastwić się nad tym filmem, mam tą przewagę, że książkę znam, nie zamierzam także zdradzać o co tutaj do kur#$ nędzy chodzi, jednak w pewnym momencie intencje jego i Bruno Dumonta stały się zbieżne.
Michel Houellebecq twierdzi, że rodzaj ludzkości jest skażony, brakiem zrealizowanej obietnicy przez Chrystusa czyli nieśmiertelności. Cała nadzieja w klonowaniu, główny bohater Daniel jest komikiem, twórcą jednoosobowych kontrowersyjnych skeczy, w filmie tego nie zobaczymy, ja sam nie mam pojęcia jak taki skecz miałby wyglądać, w filmie Daniel jest synem założyciela sekty. Reżyser uważa, że dopóki człowiek będzie przychodził na świat z ciała kobiety (czyli w sposób naturalny), nastąpi jego rychły upadek. Będzie doświadczał bólu i cierpienia egzystencjalnego. Warto dodać, że sekta osiąga swój sukces. Wybiegamy sporo naprzód i widzimy żyjące klony Daniela, puste skorupy, całkowicie samowystarczalne. Mamy więc Daniela 2, Daniela 3 i tak dalej. Oczywiście taka wizja przyszłości nie wygląda zbyt zachęcająco. Któreś tam wcielenie Daniela znajduje dziennik jego pierwowzoru, czyta historię jego życia, dowiaduje się o uczuciu do pewnej kobiety. W książce jest to Marie, w filmie to niewymawiająca ani jednego słowa czarna dziewczyna.
Film jest tak zły, że aż dobry, przy czym jak napisałem, nie chodzi nawet o braki techniczne. To co Dumont pokazał na przykładzie nie będącego kryminałem kryminału, Houellebecq próbuje łopatologicznie wytłumaczyć, że w taki sposób to daleko nie zajdziemy. Dumont nie przyjmuje postawy cynika, jest raczej filozofem, zadaje kłam tezie jakoby życie w społeczności pełni funkcję fundamentalną człowieczeństwa. Uważa/ uważał, że ludzie nie są zdolni do okazywania uczuć, albo inaczej, okazują je ale w formie automatycznego impulsu. Ginie dziecko, należy płakać, sprawca jest złapany to cieszymy się, Houellebecq musi w swoim świecie dokonać redukcji populacji, zamienić człowieka w manekina, powielającego swoje DNA. Obaj reżyserzy są jednakowo bezlitośni, Pharaon de Winter żyje karmiąc się swoim cierpieniem, Daniel nie potrafi odnaleść ciepła i uczucia w swoim życiu, tylko z czyjej winy? Czego im obydwu brakuje? Zwykłej, czystej miłości, to co odważył się pokazać we Flandrii Dumont, reżyser Wyspy nieśmiało stwierdza w zakończeniu powieści.
Nagrodzona w Cannes Ludzkość jak wspomniałem jest dziełem pretendującym do miana traktatu filozoficznego. Jej niejednoznaczność, wielowymiarowość idealnie wyrażona w prostej reżyserii zawiera wszystko to, co zabrakło Wyspie. Michel Houellebecq nie jest sprawnym reżyserem, ale estetyka, którą obrał do wyrażenia swojej myśli wydaje się pasować. Obydwaj stosują poetykę pustki, chłodu. Zwłaszcza obraz Houellebecqa Ten film jest w gruncie rzeczy obrazem poetyckim niż fabularnym.
Trochę się pogubiłem, ale wiem o co mi chodziło. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy patrząc z perspektywy czasu na filmografię Dumonta oraz twórczość literacką Houllebecqa była taka, że obydwaj panowie zaczęli weryfikować swoje poglądy. Czy to artystyczny kaprys, chwilowy przypływ optymizmu, a może prawdziwe przebłyski nadziei?