Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mini esej. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mini esej. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 listopada 2010

LUDZKOŚĆ

Jestem świeżo upieczoną bułeczką po seansie dwóch obrazów, Ludzkości Dumonta oraz Możliwości Wyspy Michela Houellebecqa. Piszę ten tekst próbując zebrać myśli, zatem proszę o wybaczenie za niezamierzoną chaotyczność. Oczywiście to dosyć kontrowersyjne zestawienie, mocno niesprawiedliwe, zwłaszcza dla Ludzkości, która jest wybitnym filmem w porównaniu z ekranizacją Wyspy, którą złośliwi mogą nazwać „zachcianką, kaprysem, próbą udowodnienia, chęcią zysku na produkcie” ale posiadającą wcale konkretną tezę.




W Ludzkości Dumont kreuje typ bohatera autystycznego. Mamy tam do czynienia z trójką przyjaciół, na plan pierwszy wysuwa się Pharaon de Winter, który pełni funkcję komisarza Policji. Film rozpoczyna się w momencie, kiedy zostaje znalezione ciało 11 letniej dziewczynki, jednak motyw śledztwa zostaje zepchnięty na dalszy plan. Tak naprawdę osią filmu są relacje pomiędzy trójką bohaterów. Z fabuły nie dowiadujemy się wiele na temat głównego bohatera. Żyje z matką, pielęgnuje działkę, podobno jego babka była sławna malarką. Skrycie podkochuje się w dziewczynie z sąsiedztwa Domino. To druga ważna postać w filmie. Jej stosunek do Pharaona jest oparty na litości. To z jej ust widz dowiaduje się, że jej sąsiad stracił dziewczynę i dziecko, jednak jej litość nie polega na uczuciu. Pragnie ona wypełnić pustkę przy pomocy swojego ciała. Pragnie by Pharaon cały czas przy niej był, zabiera go razem ze swoim chłopakiem Josephem czy to na kolacje, czy to na wycieczki... Nie widzi, że swoim zachowaniem potęguje jego ból. Joseph zdaje sobie sprawę z tej gry, niczym Albert (narzeczony Werterowskiej Lotty) akceptuje postawę Domino.

Dumont prowadzi fabułę spokojnie. To oczywiście wyznacznik jego stylu, brak tutaj wszelkiego rodzaju efekciarstwa jeżeli lubujemy się w pięknych kadrach, tego tutaj nie uświadczymy. Sami bohaterowie to postacie z krwi i kości do bólu. Widać ich nadwagę, pot, toporny makijaż Domino. Jest tego więcej, jednak tym czym naprawdę wyróżnia się ten obraz to ogromny chłód. Pomimo naturalizmu postacie nie potrafią zdobyć się na jakiekolwiek słowa ciepła. Morderstwo dziewczynki wydaje się problemem społecznym, występuje pewna mechanika, Pharaon wspomina swoją rodzinę, ale nie angażuje się emocjonalnie do prowadzenia śledztwa. Tragizm tej postaci polega na nieumiejętnym „organizowaniu” uczuć. To oczywiście wyjątkowo subiektywna wizja reżysera. Czy tak nas widzi Dumont? Kalekich, słabych i pustych? Kontrowersyjność Ludzkości polega teoretycznie na niewłaściwym obiekcie badań. Reżyser tworzy pewną patologię, którą nazywa Ludzkością. Nadając takie cechy, odbiera im tym samym człowieczeństwo.
Ciekawostka, bohater będący przodkiem malarki, w pewnym momencie uruchamia keybord. Jego gra jest straszna, pozbawiona sensu, rytmu, okropna melodia, tak jakby Dumont trywializował sztukę, która podobno jest pewnym wyznacznikiem naszej cywilizacji.




Michel Houellebecq to pisarz, który zaliczył swoje pięć minut sławy. Jego ostatnia powieść Możliwość Wyspy, którą sam nazywa kwintesencją swojej twórczości została odebrana z mieszanymi uczuciami. Pisarz jednak tak polubił swoją książkę, że postanowił własnymi rękoma dokonać jej ekranizacji. I tu na wstępie muszę zaznaczyć dwie uwagi. Pomijając aspekty techniczne, Houellebecq albo próbował dopisać (czyt. rozbudować) wątki, które nie zmieściły się w powieści, albo z braku pomysłów uprościł scenariusz akcentując prostsze fabularnie wątki. Niestety, film tylko i wyłącznie przez to traci. Nie zamierzam tutaj pastwić się nad tym filmem, mam tą przewagę, że książkę znam, nie zamierzam także zdradzać o co tutaj do kur#$ nędzy chodzi, jednak w pewnym momencie intencje jego i Bruno Dumonta stały się zbieżne.
Michel Houellebecq twierdzi, że rodzaj ludzkości jest skażony, brakiem zrealizowanej obietnicy przez Chrystusa czyli nieśmiertelności. Cała nadzieja w klonowaniu, główny bohater Daniel jest komikiem, twórcą jednoosobowych kontrowersyjnych skeczy, w filmie tego nie zobaczymy, ja sam nie mam pojęcia jak taki skecz miałby wyglądać, w filmie Daniel jest synem założyciela sekty.  Reżyser uważa, że dopóki człowiek będzie przychodził na świat z ciała kobiety (czyli w sposób naturalny), nastąpi jego rychły upadek. Będzie doświadczał bólu i cierpienia egzystencjalnego. Warto dodać, że sekta osiąga swój sukces. Wybiegamy sporo naprzód i widzimy żyjące klony Daniela, puste skorupy, całkowicie samowystarczalne. Mamy więc Daniela 2, Daniela 3 i tak dalej. Oczywiście taka wizja przyszłości nie wygląda zbyt zachęcająco. Któreś tam wcielenie Daniela znajduje dziennik jego pierwowzoru, czyta historię jego życia, dowiaduje się o uczuciu do pewnej kobiety. W książce jest to Marie, w filmie to niewymawiająca ani jednego słowa czarna dziewczyna.
Film jest tak zły, że aż dobry, przy czym jak napisałem, nie chodzi nawet o braki techniczne. To co Dumont pokazał na przykładzie nie będącego kryminałem kryminału, Houellebecq próbuje łopatologicznie wytłumaczyć, że w taki sposób to daleko nie zajdziemy. Dumont nie przyjmuje postawy cynika, jest raczej filozofem, zadaje kłam tezie jakoby życie w społeczności pełni funkcję fundamentalną człowieczeństwa. Uważa/ uważał, że ludzie nie są zdolni do okazywania uczuć, albo inaczej, okazują je ale w formie automatycznego impulsu. Ginie dziecko, należy płakać, sprawca jest złapany to cieszymy się, Houellebecq musi w swoim świecie dokonać redukcji populacji, zamienić człowieka w manekina, powielającego swoje DNA. Obaj reżyserzy są jednakowo bezlitośni, Pharaon de Winter żyje karmiąc się swoim cierpieniem, Daniel nie potrafi odnaleść ciepła i uczucia w swoim życiu, tylko z czyjej winy? Czego im obydwu brakuje? Zwykłej, czystej miłości, to co odważył się pokazać we Flandrii Dumont, reżyser Wyspy nieśmiało stwierdza w zakończeniu powieści.
Nagrodzona w Cannes Ludzkość jak wspomniałem jest dziełem pretendującym do miana traktatu filozoficznego. Jej niejednoznaczność, wielowymiarowość idealnie wyrażona w prostej reżyserii zawiera wszystko to, co zabrakło Wyspie. Michel Houellebecq nie jest sprawnym reżyserem, ale estetyka, którą obrał do wyrażenia swojej myśli wydaje się pasować. Obydwaj stosują poetykę pustki, chłodu. Zwłaszcza obraz Houellebecqa Ten film jest w gruncie rzeczy  obrazem poetyckim niż fabularnym.

Trochę się pogubiłem, ale  wiem o co mi chodziło. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy patrząc z perspektywy czasu na filmografię Dumonta oraz twórczość literacką Houllebecqa była taka, że obydwaj panowie zaczęli weryfikować swoje poglądy. Czy to artystyczny kaprys, chwilowy przypływ optymizmu, a może prawdziwe przebłyski nadziei?

środa, 10 listopada 2010

Sztuka dla dorosłych

Adult only!!!



Prawdę powiedziawszy kategoryzacja pornografii jako niezależnej dziedziny sztuki zawiera pewną dozę przesady. Nie bójmy się powiedzieć, że nawet napakowany artyzmem pornograficzny obraz ma szansę zostać w pewnym momencie przerwany przez widza, który (z powodów wiadomych) nie dotrwał do kulminacyjnego punktu dzieła. Pamiętajmy o założeniu pierwotnym, o czym szczególnie musi pamiętać reżyser takiego obrazu, ważny jest przede wszystkim widz i jego osobisty „gust”. Tego komfortu nie można widza pozbawiać, chyba, że mowa o Salo, ale to do pornografii zaliczyć trudno. Żeby daleko nie sięgać, słynne Głębokie Gardło ma swoje mocne miejsce w historii kina, jednak jego wartość liczy się przede wszystkim na przekroczeniu pewnych granic dostępności „brudnego filmu”. W dokumencie Inside Deep Throat wypowiada się jedna wiekowa kobieta, „nie lubię takich filmów, ale chciałabym osobiście decydować czy chcę go obejrzeć czy nie”. Pamiętam, że reżyser wplótł ujęcia eksplodujących silników promu kosmicznego podczas sceny fellatio z Lindą Lovelace, ale to chyba wszystko jeśli chodzi o artyzm. Nie próbuję oczywiście dyskredytować tego filmu, w końcu reżyser starał się zadbać o stronę wizualna i plastyczną, to nie jest moi drodzy tylko eksploatacja sexu, to jest także jakiś zamysł. Łechtaczka w gardle Lindy stała się pewnego rodzaju symbolem i na tym poprzestańmy. Nie musimy dopisywać interpretacji, nie o to chodzi. Jednym z najciekawszych filmów porno jakich zdarzyło mi się swego czasu obejrzeć było Oh! Rebuceteio nijakiego Cláudio Cunha. Ten zachwycający od strony wizualnej pornol oferujący konkretny explit sex oferuje widzowi wizję, próbę dialogu, widz chce oglądać, a nie tylko szukać bodźców. Mamy tam dopieszczoną stronę wizualną, która może kojarzyć się nawet z dziełami Almodowara. Inny przykład, legendarna wersja Caliguli z doklejonymi akcentami pornograficznymi jest obrazem wyjątkowo nieudanym. Sam film oczywiście się broni, jednak chyba nie ma wątpliwości, że byłby on znacznie ciekawszych bez tych XXX tra dodatków. Przy czym trzeba tu sprostować, te wyżej omówione pozycje to kino czysto erotyczne, które pretenduje do miana kina artystycznego, tymczasem w Caliguli występuje sytuacja odwrotna. To film historyczny, który zawiera pewne. „elementy”. Na podobnej zasadzie można uznać Brązowego Królika Gallo, Kena Parka Clarka(chociaż ten film balansuje na granicy znacznie intensywniej) albo kino transgresji nowojorskiej.


Ostatnim obrazem jaki udało mi się obejrzeć było Behind the green door autorstwa braci Michell. Ten przełomowy obraz (dlaczego, o tym za chwilę) nakręcony w 1972 roku jest kolejnym po Głębokim Gardle filmem, który mógł być kamieniem milowym traktującym pornografię jako środek wyrazu artystycznego. Fabularnie oczywiście nie powala, spotykają się trzej mężczyźni w objazdowym barze, jeden z nich, a jest to kierowca ciężarówki opowiada pewna historię. Dodam, że scena rozmowy w barze to po prostu długa sekwencja na statywie z książkowym do bólu montażem, zatem ten wstęp zbytnio nie zachęca. Bohaterka Gloria grana przez Marilyn Chambers zostaje w telegraficznym skrócie porwana i „zmuszona” do wzięcia udziału w sytuacji czynnej zwanej potocznie orgią. Tutaj muszę dodać, że tuż po napisach widzimy jak nasza bohaterka jedzie ładnym czerwonym autkiem przez pusta drogę, podobno w takich produkcjach( czytałem to gdzieś) najlepiej sprzedają się bogate lub dobrze usytuowane kobiety, takie ogląda się najchętniej. No cóż, zdaje sobie sprawę, że może nie brzmi to wszystko jako jakaś niesamowita rekomendacja, dajmy jednak Drzwiom szansę. Tutaj nie muszę spojlerzyć, nie ma po co. Po jakimś czasie występuje sex wszelkiego rodzaju (może poza tym już skrajnie skrajnym) , łącznie ze slow motion oraz całą masa filtrów w scenie powiedzmy kulminacyjnej. Innymi słowy reżyser „coś chciał pokazać”, ciekawostką jest to, że te w gruncie rzeczy mało odkrywcze patenty jakoś tak przemówiły do publiki. Mam tutaj niebezpieczne skojarzenie z Avatarem, tam też występuje pewna uniwersalność, a tutaj występuje po raz pierwszy biała kobieta z czarnym mężczyzna, w dodatku z makijażem a la wódz plemienia. Film uznanie zdobył, doczekał się kopii na 35 mm taśmę, zaczął być oglądany, zdobył widownię i uznanie krytyki.

Nie bójmy się powiedzieć, to tani artyzm, ale ile bym dał, żeby tak współczesne kino porno wyglądało. Ile z tego zostało, czy winą były wymagania widza, czy może powszechna dostępność pornografii? Internet, ostatecznie każdy dzisiaj może kupić kamerę cyfrową i wynająć pokój w ładnym domku. Przecież bracia Mitchell nie ślęczeli godzinami nad scenariuszem, nie tworzyli jakiegoś tam portretu epoki, nie poruszali kwestii społecznych, a jednak Drzwi w jakiś sposób jednoczą, to skupisko ludzi uprawiających seks różnego rodzaju. Kobieta otyła nie jest tutaj potraktowana jak tania pożywka dla zwolenników BBW, mężczyzna przebrany za kobietę uczestniczy na równych zasadach, co inni, to nie jest orgia brygady starterów napakowanych testosteronem. To zwyczajni ludzie. To trochę taki miks kulturowy, a w finale mamy tą zabawę optyką, kolory, eksplozja i... nagle bierzemy udział w jakimś wideo arcie albo performance, w gruncie rzeczy to historia o sporej dawce oniryzmu, no ale trzeba niestety wytrzymać do końca.

Oh! Rebuceteio (1984), reż.  Cláudio Cunha

I o to tylko mi chodzi, pornografia jest gatunkiem niewymagającym, ale niektórzy potrafili to wykorzystać, potrafili nasycić dyskretnie obraz, pomyśleli nie tylko o facecie stękającym przed telewizorem,ale pamiętali, że tworzą FILM, za który będą rozliczani. Ja kupuję coś takiego, film pornograficzny miał potencjał, który był konsekwentnie niszczony. To co dzisiaj widzimy, te pojedyncze przykłady odwagi reżyserów to już tylko powtórka z rozrywki. Jak odnieść sugestywną anatomię Antychrysta Von Triera? Toż to popłuczyny są. To przelotny romansik, ledwie flirt z formą, co z tego, że Zentropa nie wstydzi się produkować kina pornograficznego, skoro są to niczym nie wyróżniające się produkcje? Odpowiedź jest prosta, bo są robione tylko dla pieniędzy. Dla taniego prestiżu. Pomyśleć, jak się to towarzycho obchodzi ze swoją „otwartością”. Ileż to razy Lars się nosił z zamiarem nakręcenia dobrego pornosa? A taki podobno liberalizm tam panuje, wstyd.

Pasuje teraz dokonać podsumowania, tylko nie ma za bardzo z czego i jak. Jak wiadomo specyfika pornografii to wywołanie odpowiednich bodźców, który film,  tego nie będzie przestrzegać, ten automatycznie traci to miano. Jedyny ratunek w obrazie, kolorystyce, można eksperymentować z dramaturgią, można próbować nadać postaciom pewne cechy, tylko na ile to wystarczy? Kolaboracja z innymi gatunkami typu horror, sci fi także, ale takie próby chyba już były. Co jeszcze? Pamiętny projekt Destricted, który miał pomóc pornografii zaistnieć zawiódł, nie wyłonił tego, czego widz oczekiwał, albo inaczej. Wydawało się, że reżyserzy poszli po najmniejszej linii oporu. O Serbskim filmie nie wspominam, to ta sama branża co 8mm, przekroczenie pewnych granic raczej zaszkodziło pornografii samej w sobie niż jej pomogło wyjść z cienia. Pozostaje chyba tylko katować Pinku Eiga w nadziei na odnalezieniu jakiejś perełki czego na razie z czystego lenistwa się nie podejmuję.