niedziela, 29 grudnia 2013

TOP 9 czyli bestofy 2013



Zacznę może od takiej oczywistej kwestii. Wszelkie plebiscyty to wypadkowe, pretekstowe przedsięwzięcia albo organizowane cyklicznie albo to jednorazowe strzały. Każdy rozsądny komiksomaniak powinien poczytać z politowaniem taki ranking, bo wiadomo, że przecież każdy swoje i tak lepiej wie. Pokazać palucha i urządzić własny, wytypować top 10 (20. 30 miliard..)ale nie. 
Oczywiście musi pojawić się szmer niezadowolenia pt. dlaczego to tak a nie inaczej. Na swój sposób jest to fajne, znak, że czytelnikom zależy. Chcą aby ich ukochane komiksy zdominowały pierwszą dziesiątkę. Wszystkiemu winni są oczywiście członkowie jury, którzy z pewnością są przekupieni. Istnieje również teoria, że się nawet na tym nie znają, albo lepiej- wcale nie istnieją; wszystko robią złośliwe automaty.
Okej, do kitu ten żart, ale ode mnie mała rada. Nie ufajmy jury. Nawet jeżeli wytypują nasze ulubione albumy to i tak istnieje spora szansa, że nasi do niedawna przyjaciele z forum odwrócą się od nas posądzając nas o kumoterstwo i tyle z tego będziemy mieli.
Zamiast tracić czas na bycie kontrowersyjnym najlepiej podam własny ranking. Kolejność przypadkowa.
1.    
   Maczużnik duetu Gutowski/Rzecznik. Bo wyszedł z tego zajebisty potwór. Zimny niepokojący, niekokietujący czytelnika, a jednocześnie piękny. Trudny, nieszablonowy, nie wpisujący się w szeroko rozumiane coś tam coś tam. No i ryty Daniela, scenar Michała…
2. A niech cię Tesla! Bo to powiew świeżego powietrza. Czytając Tesle miałem wrażenie, że już gdzieś to widziałem. Trochę to trwało aż odkryłem, że to chyba kwestia kreski oraz samej historii. Sam bym coś takiego narysował, bo to w końcu nic wielkiego, ale że autor mnie ubiegł, więc ma plusa.
3. Black dossier. Celowo użyłem angielskiej nazwy. Komiks ten wg niektórych nie miał prawa się ukazać w naszym kraiku, a się ukazał i od razu na starcie zebrał gromy pozytywnych recenzji, liczne nagrody i wyróżnienia, poruszył wiele ciekawych dyskusji a przecież o to chodzi. Nawet przyćmił Before watchmen, no nie do pomyślenia.
4.   Kot rabina. Kilka powodów, których nie wymienię.
5.   Fugazi Marcina Podolca. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Podolec to dobry komiksiarz, ale i tak najchętniej sięgam po Kapitana Sheera. No sory.
6.  Jaś Ciekawski. Idealne na prezent.
7.   Hilda i Troll. jw. Bardzo fajne, polecam.
8.   Na własny koszt. Tutaj pasuje napisać kilka słów, NWK to album naprawdę dobry i wiele wnosi.
9.  Jan Hardy R.O.T.A. To że Jakub Kijuc jakoś potrafi iść do przodu, pomimo tego i owego i jeszcze innych rzeczy.


Na koniec wyróżniam grupę MASZIN za wytrwałość w realizowaniu własnych projektów oraz za wytrwałość i odwagę w realizowaniu własnych projektów.

sobota, 30 listopada 2013

NOIR RECENZJA suplement




Zawsze interesowało mnie napisanie tekstu skrajnie i głupio negatywnego. Obserwuję także recenzje naszego komiksowego poletka. Nie uważam się za biegłego polonistę na tyle, żeby otwarcie wytykać błędy, pomyłki bądź też z góry pisać, że dana recka jest do dupy. Nurtuje mnie natomiast szablonowość tekstów (nie wszystkich, to trzeba wyraźnie zaznaczyć). To oczywiste, że jeżeli recenzent pisze z miłości do komiksu, jednocześnie pragnąc zaistnieć w branży szlifując swój warsztat,  nie mam prawa wątpić w szczerość jego intencji, ale.
Brakuje mi polemiki, dialogu pomiędzy recenzentem i twórcą. Teksty niektórych czytam z przyjemnością, nie wymienię z nazwiska bo i po co. Jednak większość recenzji można by spokojnie pominąć. Wnoszą niewiele, czasami opierają się na spoilerach, albo powielają wzorzec. Bolesne jest dla mnie to, że przywykliśmy do tego schematu. Otóż mamy premierę komiksu, potem pojawiają się pierwsze recki i jest git. Mało widzę tekstów o komiksach, które zostały wydane przed laty i tak sobie myślę, że i sami autorzy powinni się zastanowić kto tak właściwie czyta ich komiksy. Entuzjaści rysunku Wojciecha Stefańca na pewno poczują się usatysfakcjonowani, (np. ja ) i nie potrzebują zachęty w stylu „nowy album Wojciecha to mroczna historia dwóch braci…”.  Proszę,  nie mówmy potem, że rynek komiksowy jest hermetyczny, trudno zdobyć nowego czytelnika, ponieważ ochy i achy najczęściej przynoszą odwrotny skutek.
Tomasz Pstrągowski napisał na Komiksomanii (w tekście dot. Rozmówek…), że autorzy rysują swoje prace właściwie dla samych siebie i dla znajomych. Ja dopiszę, że niektórzy recenzenci piszą dla samego pisania. Wstęp, opis, charakterystyka i proste wnioski to dla mnie trochę mało. Czy sama obecność tekstów pisanych w tym stylu jest wyznacznikiem atrakcyjności albumu? Nie, to po prostu tekst napisany na gorąco zaraz po przeczytaniu. Jestem ciekaw, czy o NOIR będzie się mówiło za rok? Obawiam się, że nie. I nie dlatego, że jest to komiks słaby, ale dlatego, że nie ma sensu pisać o tym co już było. A dam głowę, że recenzent napisałby wtedy co innego. Bo zdążyłby lepiej przetrawić album.  Zatem, jeżeli autorom zależy, aby ofiarować czytelnikowi swój najnowszy album, a on w  wdzięczności odpłaci nam się lajkami albo publikacją tekstu ( i tylko tym)  to fajnie, ale wg mnie są to raczej niewielkie oczekiwania.
Ciekawe, że tak się do tego przyzwyczailiśmy, że moja pseudo recka została potraktowana poważnie.

A wracając, czy znajdzie się osoba, która popełni analizę Rewolucji Skutnika, albo wejdzie w polemikę z książką Szyłaka Komiks w szponach miernoty? Czy temat Daniela Clowesa jest zamknięty? A może warto wrócić na chwilę do From Hell?
Ja najczęściej wychodzę z założenia, że jak mam pisać o tym co powiedziało pięciu przede mną to wolę sobie odpuścić. W tym przypadku pomyślałem sobie, że napiszę recenzje w stylu szkolnym, z punktu widzenia laika to piękne, że istnieje masa ludzi, którzy kierują się tylko własnym gustem i za cholerę takiego nie przekonasz do innego punktu widzenia niż ich własne. Przykro mi, ale planuję robić tak częściej:)
Komiks NOIR duetu Stefaniec/Bogacz pokazałem koledze z pracy, który powiedział, że okładka mu mało mówi i narzekał na tą tasiemkęJ Inny wskazał na kadry, że są nieczytelne. Nie trzeba chyba mówić, że owi panowie nie lubią komiksów, a jeżeli już to musi być kolor i ma to być wyraźne. Ich nie przekona żaden argument. Szelki są piękne ale Wojciech namalował tam cipę, a każdy z nas zna przynajmniej 5 osób, które odwracają oczy widząc takie kadry. Czy autorzy Szelek muszą walczyć o takiego czytelnika? Zatem pogwizdując beztrosko popełniłem postmodernę, głupotkę o tym, jaki to NOIR jest zły i źle narysowany. I pisząc to, nie bałem się ani przez chwilę, że mogę w ten sposób komukolwiek zaszkodzić. Dobry album się obroni.

A w sumie ciekawe,  że w ostateczności wyszło, jakbym to robił na serio. A ja  przyznaję się bez bicia, że styl ukradłem pani Wu z biblionetki.
O, to tutaj.
Mam nadzieję, że pani Wu się nie pogniewa.


P.S. Proponuję książkę z felietonami Janusza Głowackiego Z głowy. Wystarczy przeczytać jeden, aby zorientować się o co chodzi. Przyznam, że ja bym tak nie potrafił, ale przynajmniej próbowałem:)

piątek, 29 listopada 2013

NOIR RECENZJA


Krótko i bez ogródek. NOIR to zdecydowanie najsłabszy album Wojciecha Stefańca. Mamy tutaj teoretycznie wszystko co potrzeba, aby  zaintrygować czytelnika. Zbrodnię, intrygę, śledztwo, kobietę, ale w miarę przewracania stron coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu o bezradności obu panów.

Komiks opowiada historię dwóch braci (już samo to jest oklepane i do bólu schematyczne) i ich nazwijmy to, relacjach. Dość szybko czytelnik zauważa w czym tkwi problem. W braku pomysłu, aby należycie i z szacunkiem rozbudować swoją powieść. Co prawda autorzy na początku próbują stosować chwyty mające na celu zaintrygować czytelnika. Och, zaburzenie chronologii pewnie kiedyś robiło wrażenie, ale panowie Bogacz i Stefaniec powinni dorosnąć. Rysunki są wykonane niestarannie, miejscami miałem problem z rozszyfrowaniem, co dana rycina pokazuje. Co więcej, miejscami panel wyglądał tak, jakby Stefańcowi zabrakło tuszu i tutaj pojawia się  kolejny poważny zarzut.

Dlaczego komiks jest czarno biały? Przecież nawet Szminka (która również wybitnością nie grzeszyła) oferowała przynajmniej przyjemne dla oczu barwy. Wychodzi na to, że Wojciech Stefaniec uczynił krok do tyłu. Tymczasem komiks w takiej cenie powinien przynajmniej posiadać szatę graficzną na poziomie. Już widzę oczami duszy rozczarowanych czytelników, którzy „otwierają” książkę. Jestem przekonany, że ów strzał w stopę nie pomoże autorom, a już na pewno nie wydawcy.

Najgorzej w NOIR wypada okładka. Mnie najbardziej irytowało ponowne zakładanie tytułowej tasiemki. Po którymś razie moich bezowocnych prób owo zabezpieczenie wylądowało w koszu. W konsekwencji to czarne coś powędrowało na półkę i nie wyobrażam sobie jakim cudem będę w stanie je ponownie odnaleźć.
Możecie mi wierzyć; wałkowałem temat z każdej możliwej strony, ale naprawdę trudno jest mi znaleźć jakiekolwiek plusy w NOIR. Ta historia jest tak nieudana, że potrzeba naprawdę dużo silnej woli aby docenić pracę duetu Stefaniec/ Bogacz.
Konkluzja-oby dyskusja dot. powrotu do korzeni i tradycji rysunku realistycznego (scenariusza zresztą też) ponownie odżyła w środowisku ze zdwojoną siłą, bo wierzcie mi miły czytelniku:

NIE TĘDY DROGA DO SUKCESU

[EDIT] Oczywiście komks SZMINKA został narysowany przez panią Joannę Karpowicz. Pragnę przeprosić panią Joannę. Tekst dotyczył oczywiście komiksu Szelki. Chciałbym także dodać, że osoba odpowiedzialna za korektę została pociągnięta do odpowiedzialności. 

czwartek, 22 sierpnia 2013

NAWIASY



No i tak. 1 go września czyli w upragniony dzień rozpoczęcia roku szkolnego robię premierę NAWIASÓW. Jest to książka z solidnym wątkiem kryminalnym, odrobiną erotyki, metafizyki i takich tam. Głównym bohaterem jest Miron, detektyw prywatny, który dostaje zlecenie swojego życia. Co z tego wyniknie i jak sprawa się potoczy tego nie zdradzę, ale ci co będą mieli ochotę nabyć Nawiasy powinni być usatysfakcjonowani. Pomysł na książkę wziął się stąd,, że miałem kiedyś ambicje napisać kryminał w odcinkach osadzony w kolorycie SPA (czyli Krynicy Zdroju). Chodziło o to, żeby akcja działa się w miejscach znanych kryniczanom, ale jakoś ten projekt zarzuciłem. Po prostu było to zbyt grzeczne, zbyt płaskie i bez jaj. Zacząłem zatem jeszcze raz, zwulgaryzowałem Nawiasy, zaszalałem i jak się okazało słusznie. Cała intryga wzbogaciła się o rzeczy, które opisać wcześniej opisać nie byłem w stanie.
Książkę widziało (czytało) dokładnie 7 osób. Do tej pory.
Tak jak pisałem na prześwietnym fejsie, zamierzam drukować egzemplarze Nawiasów tylko dla kupujących. Nie czuję potrzeby pochwalenia się kosmicznym nakładem. Kilka krytycznych uwag, kilka recenzji to będzie dla mnie dużo.
Jezeli ktoś zechce zrecenzować Nawiasy, może już teraz otrzymać egzemplarz.
Zamawiamy pisząc na maila:
turekwkanale@gmail.com

Trochę danych technicznych:
ilość stron: 136
format: 11x17 cm
oprawa: miękka
cena: 10 zł (+ 3 zł przesyłka)

czas oczekiwania: 10 dni roboczych

poniedziałek, 22 lipca 2013

Czerwony pingwin musi umrzeć-notatki do recenzji

Żeby dobrze ta recenzja wyglądała, pasowałoby ją poprzedzić jakimś dowcipnym tekstem. Napisałbym to kursywą i dopiero potem zaczął próbę dializować komiks. Pasowałoby nadmienić kim jest Śledziu Śledziński, przecież większość recenzji posiłkuje się tego rodzaju wstępem. Nie, chyba lepiej będzie jak to ominę, zamiast tego przypomnę epizod w familiadzie. Spróbuję to jakoś połączyć z albumem (nie wiem tylko jak).
Z recenzją będzie problem, trzeba asekuracyjnie dobierać argumenty, w końcu nieco rozczarował mnie ten album. Może nie pod względem warsztatu czy treści, ale zbyt szybkim (pośpiesznym raczej) zakończeniem. Z drugiej strony to pierwsza część, więc będę musiał dodać, że z niecierpliwością czekam na drugi tom, w którym akcja z pewnością się rozwinie zaś bohaterowie nabiorą charakteru. (Trochę to wszystko zamotane).

Dowcipne synonimy przydatne do użycia zamiast tytułu: Czerwony nielot, Pigwin Swobodny, album twórcy NSS, WR,OS, OC, AK, …….nie wiem, wyjdzie w trakcie.



Działalność Śledzia na fejsbuku (w sumie można to przylepić do wstępu). Koniecznie nie zapomnieć o dystrybucji cyfrowej. Zwrócić uwagę, że KG wydała ten album nieco za szybko, co może kolidować z tą nowatorską (przynajmniej u nas) formą publikacji. Zresztą nie wiem. O fabule napisać mało albo wcale, dobrze jest wyszczególnić którąś z recenzji Pingwina. Koniecznie dodać linka, autora recenzji pochwalić. 


Nazwisko Baranowskiego pada wiele razy, dla mnie nie jest to tak oczywiste porównanie. Znakiem rozpoznawczym komiksów tego pana jest rysunek ze szczególnym naciskiem na przyrodę (w pewnym momencie plansze zaczynają dominować nad tekstem) oraz abstrakcyjny, urzekający scenariusz. Ten drugi u Śledzia nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot wstęp/zapowiedź komiksu przygodowego, z tego tomu niewiele wynika (boję się, że to zbyt ostre słowa).
Grafika urzeka kolorem (nie używać słów typu „urzeka” ). Takie Piraci z Karaibów zmiksowane z mangą, no w sumie to od czytelnika zależy co tam wypatrzy, czym się bawił w dzieciństwie, etc. Całkiem możliwe, że pingwinia seria pozwoli wykreować Michałowi fajne uniwersum do którego będzie nawiązywać nowe pokolenie komiksiarzy (bez przesady).  
Na koniec podsumowanie. Ładnym językiem jeszcze raz pochwalić Śledzia i jego najnowsze dokonania. Pogratulować odwagi, że nie odcina kuponów, nie ogląda się na oczekiwania czytelników, którym marzą się kolejne Swobody. Jednocześnie przywołać do porządku, kiedy wreszcie się ukaże NSS3 (no bo wszyscy mu o tym przypominają). 
Podsumowanie podsumowania: ocenić komiks wysoko, ale zaznaczyć, że jest to jednak nota na kredyt, bo kto wie co drugi tom przyniesie, jeżeli oczywiście ukaże się w jakimś sensownym terminie. Może napisać tak, że skoro Śledziu chce iść tą drogą, nie ma sprawy, byleby robił to dobrze.

przeredagować.

-
-
-


czwartek, 13 czerwca 2013

MACZUŻNIK




...to takie paskudztwo. Pasożyt, kilka skąpych informacji z wiki wystarczy, żeby to cholerstwo wystarczająco znienawidzić (przypis redakcji).
Maczużnik to również komiks Daniela Gutowskiego (rys.) i Michała Rzecznika (scen). Opublikowany nakładem Centrali. Pięknie wydany, z dodatkami, zawierający ponurą treść adekwatną do tytułu.
Album narysowany przez Daniela Gutowskiego do scenariusza Michała Rzecznika (obydwaj tworzący pod banderą MASZINA) to komiks, który ma szansę awansować do miana „komiksu roku”, albo zostać odstawiony na półkę do spółki z takimi potworkami jak Aksamitna Rękawica Daniela Clowesa, po które sięgamy, kiedy nas najdzie chandra.

A rzecz ma się tak.
Wesele. Wieś. Panna młoda poślubia kawalera z miasta. Miły chłopak, który uwielbia przyrodę (botanik? entomolog?) pragnie zaraz po ślubie zamieszkać ze swoją żoną i teściową w mieście. Życie na wsi, w starym domu nie jest tym o czym marzy. I na tym właściwie sprawa się zamyka. Akcja przenosi nas kilka lat później i czytelnik może zaobserwować efekty owej wyprowadzki. Michał Rzecznik konstruuje scenariusz, którego motywem przewodnim są relacje w rodzinie. Każdy widzi drugiego inaczej, każdy widzi to co chce zobaczyć. I najczęściej są to te pejoratywne cechy. W pewnym momencie pojawia się narracja subiektywna każdego z bohaterów Maczużnika, którą Daniel konsekwentnie dawkuje. Jeśli wierzyć Wikipedii Maczużnik przeobraża się, kiedy znajdzie się w pobliżu żywiciela. Przy czym trudno określić, do którego z bohaterów to określenie bardziej pasuje.



Niby nic wielkiego, ale sposób w jaki Daniel Gutowski podszedł do zadania jest oszałamiający. Postacie stają się groteskowe, brzydota zaczyna dominować w obrazie, tylko, że gdzieś tutaj zapomniano, aby chwileczkę zwolnić tempo. Odsapnąć. Autorzy pomijają aspekt przyczynowy, zamiast tego kładą nacisk na objawy. Jeżeli założymy, że twórcy kierowali się schematem owego paskudztwa to laitmotiv historii spełnia swoje założenia jak najbardziej. Okładka zresztą spojleruje sposób podejścia twórców do tematu. Szkoda tylko, że czytelnik zbyt szybko dostaje pałką w łeb. Efekt zamierzony? w porządku, ale może zirytować odbiorcę przyzwyczajonego do klasycznej formy dramatu.


Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że Maczużnik nie zostanie należycie doceniony w komiksowie. Album ten odstaje od nurtu, którym komiksowo zdaje się podążać. (celowo pomijam przykłady). Nie da się ukryć, że pomimo mało przystępnej formy komiks jest pozycją obowiązkową. Dodam jeszcze od siebie, że brakowało mi "odwagi" w twórczości naszych rodzimych komiksiarzy. Dominuje ostrożność, przystępna tematyka, a przecież język komiksu co jest oczywistością, musi się rozwijać. ZWŁASZCZA na naszym rynku.
Album Daniela i Michała może popchnąć kamyczek tylko w dobrym kierunku.

Wyczyny grupy MASZIN możemy śledzić na Facebooku albo odwiedzając blog Mikołaja Tkacza. Każdy kto chociaż raz obejrzał dorobek maszinowców wie z czym to się je. Centrala, która odważyła się wypuścić serię Kolekcja Maszina (m.in.Przygody Nikogo, Nieznany Geniusz, Generator 1000) również Maczużnika opatrzyła taką etykietą. Problem z tym komiksem jest taki, że to określenie nie do końca tutaj pasuje. Edytorsko dopieszczona publikacja, papier oraz grafiki, którymi Daniel ogarnął scenariusz stawia Maczużnika bliżej autorskiej, eksperymentalno-niezależnej produkcji. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że komiks ukazał się zbyt późno, kiedy środowisko komiksowe postanowiło odsapnąć od artyzmu dlatego trochę nie dziwi mnie cisza jaka panuje wokół tego albumu.

Maczużnik 
scen. Michał Rzecznik 
rys. Daniel Gutowski
format: 210 x 297 mm
ilość stron: 72
wnętrze: kolorowe + dodatki
cena okładkowa: 39,90 zł
ISBN: 978-83-63892-12-8

wtorek, 11 czerwca 2013

JAN HARDY w ogólnym zarysie



…bo inaczej trudno jest cokolwiek napisać o tej publikacji. Jan Hardy jest komiksem…bezpiecznym. To punkt wyjściowy do dalszych części, niewiele tam się dzieje, postacie pojawiają się, mówią kilka kwestii, po czym wątek się urywa i rozpoczyna nowy. Jan Hardy jest tu tylko jednym z wielu bohaterów, możemy domyślać się, że supergrupa ROTA będzie musiała mieć swojego villaina i takowy się przez chwilę pojawia, no ale…

Trudno jest mi pisać o potencjale tej serii, bo to co Kuba nam zaserwował nie zapowiada komiksowo wypasionego uniwersum. No chyba, że Jakub trzyma coś w zanadrzu. Życzyłbym sobie więcej pulpy, intrygi oraz lepszego cliffhangera. Przy komiksach tego typu to oczywista oczywistość.
A z Janem Hardym jest trochę tak, że owszem, komiks ujrzał światło dzienne, ale czy to czyni go wydarzeniem? Pomijając poglądy Kijuca to Jan Hardy jak na razie niewiele wnosi. I tak jak napisałem na początku, Jan Hardy to bezpieczne komiksiątko, które można kupić lub nie, przeczytać, postawić na półce albo pożyczyć koledze. Co więcej, mam wrażenie, że Kuba nie ma dalszych części, tylko szkice. Ogólny zarys fabuły i tyle. Bo gdyby ja uruchamiał taką akcję to bym uraczył czytelnika większą ilością stronic, bardziej zagęszczoną fabułą i dopiero potem zwolniłbym tempo.
Cena za Jana jest okej, edytorsko też, ale zabrakło rozmachu, zabrakło tego CZEGOŚ. Jeżeli Kuba myśli poważnie o ciągnięciu tej serii w wersji papierowej to musi stety/niestety więcej się przyłożyć.

Tak jak w temacie, zero konkretów, zaledwie kilka kresek piórem.