Drive jest filmem którego bez wątpienia warto zobaczyć. Z mocnej listy Cannejskich wojowników to właśnie tak naprawdę reżyser Bronsona wyszedł prawdziwie zwycięsko. Palma dla najlepszego reżysera i bezwarunkowa wiara polskich dystrybutorów w możliwości i potencjał tego Pana. Jak na razie jeden z najlepszych filmów roku, chociaż bez bicia przyznaję się, że tytułów okraszonych datą 2011 nie widziałem zbyt wiele. Ale niepotrzebnie przedłużam wstęp.
Fabuła jest właściwie powszechnie znana. Nie będę za kimś powtarzał, na pewno większość ten film widziała, na pewno większość się tym filmem zachwyciła (mowa oczywiście o tej grupce ludzi, których brak CGI jakoś specjalnie nie odstrasza) i piszący te słowa również pozostał pod wielkim wpływem.
Bo Winding Refn udowodnił dla mnie jedno. Nie ważna jest sama historia, ważna jest oprawa. Składniki, środki, estetyka. Coś co próbowało robić wielu, z różnym skutkiem. Duńczyk robi po swojemu i nie ogląda się na reakcje widza. Kiedy pisałem ten tekst przeraziłem się, że Refn jest twórcą efektownych opakowań, atrakcyjnej formy, którą nadrabia estetyką. I uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie wielu widzów, niechętnych reżyserowi sięgnie po ten argument.
I Drive również taki jest. Wszechobecny oniryzm, to kiczowate electro*, oglądanie tego to jak przeglądanie albumu ze zdjęciami. Niestety, w drugiej połowie filmu coś zaczęło się psuć.
To oczywista oczywistość, Refn nie poprzestał na jednej matrycy, wprowadził mrok, który skutecznie wyparł subtelną estetykę czasów Miami Vice. Do akcji wkracza Angelo Badalamenti i oto mamy grozę. Nasz bohater przeistacza się w wykonawcę wyroku. Mściciela, jedynym ogniwem łączącym go z jasną stroną jest oczywiście owa samotna matka, ale i ona nie jest w stanie powstrzymać Drivera. Boi się, sama nie wie, na kogo ma liczyć.
A mogło być tak pięknie. Przez pół filmu Duńczyk tworzył piękną historię. Ona i on, obydwoje wiedzą, że nie powinni się byli spotkać, obydwoje za czymś tęsknią i pamiętam, kibicowałem im.
Na imdb stoi, że Refn konsultował się z Gasparem Noe w kwestiach reżyserii scen brutalnych. Nie potrafię tego zrozumieć. Oniryzm w takiej dawce mógłby opowiedzieć David Lynch., tyle, że u niego cały obraz jest umowny, oparty na metodzie skojarzeń. Refn mówi zupełnie serio. Ciemny pokój, młotek i ten złowieszczy dron w tle. Muszą tam stać jeszcze roznegliżowane panienki? (Ich stoicki spokój przeraził mną.) Oto widz jest świadkiem, że aktorzy zaczynają poruszać się po świecie mafii(?), Driver staje się uwikłanym w paskudną historię romantycznym rycerzem i musi za to zapłacić. Wie, że nie ma już odwrotu, pozostała mu tylko zemsta, ale kurcze trochę zbyt naiwne mi się to wydawało. Dwa czarne charaktery nieco to uwiarygodniają, milczący kierowca z twarzą nieśmiałego jelonka sprawdza się w tej pierwszej części filmu. W drugiej już mniej, biorą pod uwagę środki jakich używa...Miałem wrażenie, że reżyser zwyczajnie przedobrzył.
No i miałem napisać jeszcze o stronie aktorskiej. Niestety od tej strony film nie kreuje żadnej wybitnej osobowości. Tak jak Mads Mikkelsen wypełniał całą przestrzeń w kadrze Valhalli, Tom Hardy podobnie,o Pusherach nie wspomnę, o tyle tutaj wszystko jest takie od niechcenia. Postać Blanche, Ron Perlman był niezły, ale potem jego aktorstwo zaczęło się „cofać”. Na uwagę zasługuje właściwie tylko Albert Brooks. Od pewnego momentu to on trzyma film. Chłopiec i jednooki tworzyli duet, uzupełniali się wzajemnie, Ryan Gosling nie ma tego czegoś, niestety. Z drugiej strony widzicie w tej roli Hugh Jackmana?
Gdyby jednak komuś przyszło do głowy, że Drive to film słaby, uprzejmie informuję, że się myli. Biorąc pod uwagę środki formalne, teoretycznie prosta operatorka, taka sama jak bohaterowie filmu, gry cieniem, scena w windzie, a zwłaszcza jej finał...Nie, można krytykować Drive, ale nie wolno tego filmu nie doceniać. Ja nie mam zamiaru wszczynać polemiki, czy Refn na tą Palmę zasłużył. Nie widziałem właściwie żadnego filmu z Cannes**, dlatego nie zabieram głosu i przyznaję 7/10 w filmwebowej skali. Uważam, ze to uczciwa ocena.
P.S. Według mnie najwięcej temu obrazowi zaszkodziły dwa poprzednie filmy. Refn postmodernista, Refn i jego klisze, tak naprawdę ludzie wciąż widzą w nim twórcę postmoderny, czerpiący garściami z kina gatunkowego. Fakt, inspiracje Refna wywodzą się z takiego kina. Jednak zarówno jego dokonania jak i wypracowany własny unikalny styl nakazuje mi go nazywać twórcą dobrego kina autorskiego, a nie Robinsonem poszukiwaczem.
Przynajmniej już od dawna nie.
* Oczywiście jako ex fan tego stylu, nie mogłem nie ulec czarowi tych pierdzących syntezatorków, bolała mnie tylko obecność kawałka Trenta Reznora, która zdobiła prześwietne Social Network. Jak to usłyszałem, miałem ochotę wrzasnąć WTF?
**Widziałem za to Drzewo Życia, jest to jedyny obraz który można nazwać jednocześnie wielkim i wręczyć mu Złotą Malinę, tekst wkrótce.