czwartek, 14 kwietnia 2011

Melvins, The Bride Screamed Murder (2010)

Ta wydana rok temu płyta Melvinsów, to dla mnie taka rzecz obowiązkowa. Straciłem bowiem ten zespół z oczu, a tymczasem panowie postarali się o dwie perki. Strasznie chciałem usłyszeć jak to wygląda na płycie studyjnej.




Po pierwsze, płyta jest dopieszczona od strony produkcji. Nie musi to być wada, ale i zaletą nie jest. Słychać wyraźnie kiedy perkusiści grają razem, a kiedy osobno Jak wytężam pamięć to co znaczniejsze labele zespołu nigdy nie były ozdobione jakąś tam specjalnie garażową politurą ale jednak tutaj mamy jakość brzmienia muzyki pop ifju noł, łodaj min. Co jest ważne i co chciałem napisać. Po raz pierwszy słyszę, żeby tak dominującą rolę odgrywała perkusja (no może poza numerami Fantomasa, strukturalnie perkusja przypomina kapelę Pattona) i to zasługuje na wielkie uznanie. Pamiętam, że podczas trasy z Fantomasem również zdarzały im się takie akcje, ale myślałem, że to jedynie sceniczna zgrywa. Tymczasem chłopaki postanowili wycisnąć wszystkie soki z faktu, że mają dwóch bębniarzy i udało się. Mamy tam nawet dialog pałkerów:)
Numer otwierający korzysta z tej wkurzającej estetyki skoczylasowych marines. Wojaczki śpiewają w trakcie biegu treningowego, co jest motywem do ostatniego rzygu eksploatowanym, a tutaj lśni. Wyróżnia się także dwu częściowy utwór Pig House z takim hymnem w kodzie. Electric Flower, singiel z tymi laleczkami w klipie nie odstaje jednak zbytnio od reszty, poza narzuconą przebojowością. Widać, słychać i czuć to podrasowanie studyjne i jest to jak mówiłem jedyny mankament tej płyty.


Rzecz do sprawdzenia, kim był nieboszczyk?

Bo Bride Screamed Murder naprawdę oferuje wiele. Każdy numer jest przemyślany, (mnie najbardziej podniecił rytm, który stanowił motor tracku), ale od strony gitarowej, formalnej i strukturalnej nie słychać niczego nowego. Owszem, numery znacznie odbiegają od standardów, typu strofa-refren-strofa, ale Melvins nas do tego przyzwyczaiło.Pokuszę się o założenie, że jak ktoś nie wie z czym się Melvins je, to BSM jest dobrym materiałem na start.

Jak tam koncert. Był ktoś?

Ech, kiedy jak ostatnio słuchałem The Melvins. Wszędzie piszą, że inspirowali Nirvanę. Kurt był ich kierowcą, przydupasem i autorem fresku MEL VAN na ich busie. Że Dave Grohl tylko dlatego dołączył do Nirvany ze względu na zbliżone brzmienie do Melvins. Jako gówniarz czytałem biografię Nirvany i myślałem sobie, „gówno prawda Nirvana nikogo nie kopiowała”. Ach te obalanie mitu. Nirvany nie ma a The Melvins? Wciąż inspirują, wciąż są warci zainteresowania, muszę sobie odświeżyć ich dyskografię.


3 komentarze:

  1. 'Honey Bucket' to jest piękny kawałek, ale tak na dłużej, to mi się nigdy nie udało z Melvinami zaprzyjaźnić. Chociaż w pierwszej gimnazjum to było całkiem mocne zauroczenie;)
    Jedna z moich ulub. kapel korzysta z dwóch perkusji i dwóch basów, a zwie się the Dirtbombs, ale to zupełnie inna bajka (garage oczywiście). Np. http://www.youtube.com/watch?v=a0tSiJet9TM

    OdpowiedzUsuń
  2. Sprawdzę sobie. Dwa basy? Muszą strasznie dudnić na koncertach:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy jest fuzzbox. Też go czasem lubią.

    OdpowiedzUsuń