piątek, 18 marca 2011

Spotkasz przystojnego bruneta (2010), reż. Woody Allen

Ostatnio obejrzałem dwie wspaniałe pozycje. Piekielną zemstę z Cagem oraz Spotkasz przystojnego bruneta w reżyserii Woodego Allena, zdecydowałem się omówić tutaj tę drugą.
Po pierwsze, nie jest to aż tak zły film, to film dobry, w dodatku pokazujący Allena od tej lepszej strony. Ten obraz stanowi także ciąg dalszy allenowskich uproszczeń fabularnych, o tym za chwilę, najpierw trochę ogólników.


Wygląda to tak. Reżyseria to kluczowa sprawa, cały film  od strony fabularnej jest niczym horoskop z pism kobiecych.  Postacie są bardzo ogólnikowo zarysowane, ich psychologia opiera się na kilku założeniach, które determinują ich ruchy, wypowiedzi... Tak na przykład pisarz cierpiący na dosyć częstą przypadłość, czyli brak zrozumienia dla geniuszu ze strony bliskich. Kryzys twórczy, małżeński , w sumie dosyć sztampowy schemat. Żona pisarza, zmarnowane życie, rezygnacja z kariery, poświęcenie swoich ideałów na rzecz męża. Matka, porzucona dla młodszej, trauma spowodowana utratą dziecka znajduje oparcie i siły w osobie wróżki Crystal. Jest tego więcej, po co wszystkich wymieniać. To co raziło mnie w Vicki Krysi Barcelonie tutaj wydaje się, ma swoje uzasadnienie. Właśnie trochę przez tę "horoskopową" tematykę. Allen w swoim stylu niczym Bergman koncentruje się na tzw. dramacie rodzinnym. Długie ujęcia w zamkniętych wnętrzach, trochę takiego teatru, czasami telenoweli, odrobina gorzkiego dowcipu. Antagoniści powiedzą, że to tylko plejada ledwo ze sobą połączonych wątków. Odsyłam zatem do Almodovara, który lubił tak tworzyć scenariusze, że każde słowo, każdy gest miał swoje uzasadnienie w finale. Allen nie jest taki. On tworzy historię opartą na jednym pomyśle, tak jakby tworzył wciąż jeden i ten sam film. 



To co mnie fascynuje w tym człowieku to upór. Allen potrafi tworzyć scenariusz lepszy lub gorszy właściwie bazując na najprostszych kliszach. To co my byśmy wyrzucili do kosza, on przenosi na ekran, a krytyka jak zwykle podzielona, nie ma pewności czy Allen już się skończył czy jeszcze nie.
Wróćmy jeszcze do filmu. Mało widowiskowa rola Naomi Watts, czy przerysowana kreacja jej matki. Karykatura Hopkinsa, która nabiera cech dramatycznych o wiele za późno, gdyż film się kończy. Nieco naiwne potraktowanie tematu, z cyklu „reinkarnacja, życie po życiu, kontakt ze zmarłym”. Zbyt ironicznie, zbyt powierzchownie, tak jakby reżyser chciał powiedzieć. „Ten film wyśmiewa nadzieję.” Josh Brolin ma tak dobrane kwestie, że w życiu nie uwierzyłbym, że to pisarz, autor bestselleru, niedoszły lekarz. Spartolona robota, jednak i tak jest co oglądać. Jest tam motyw rozmowy matki z córką o pożyczce. Świetnie zrobiony. Jest też rozmowa Naomi z Banderasem, kiedy jedno zamierza wyznać uczucia drugiemu. Coś pięknego. Allen zrobiłby ten film lepiej, ale zgubiło go tworzenie tzw. drugiego dna. Może nie tyle o głębie mi chodzi, co o jakieś uzasadnienie uzasadnienia? Jest nawet narrator, a po kiego grzyba.A przecież najlepsze momenty w filmie to ta życiowa oczywistość. Że lubimy śnić, że szukamy pocieszenia, że mamy wszystko tylko tego nie dostrzegamy. Niestety jest to tak przedstawione, że trudno określić, czy to jest historia kilku ludzi, moralitet czy komedia w stylu „Cztery wesela i pogrzeb”.

Tak więc polecam i nie polecam. To jest niezły film, ale daleko mu do miana „dobry”. Dotyka on jednak takiej wrażliwej nuty, chyba każdego z nas. Określamy siebie przez pryzmat naszych planów, a nie czynów już dokonanych. Przez co lubimy czuć się zgorzkniali, niedocenieni. To co mamy jest zarówno nagrodą jak i karą. Trzeba umieć jednak umiejętnie postawić poprzeczkę, bo będziemy wyglądać niczym bohaterowie filmu Woodego Allena.

Chyba tyle.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tak coraz częściej, trochę na siłę to pisałem, bo jakoś blogowanie zeszło u mnie na drugi albo trzeci plan. Najfajniej to się czyta swoje kawałki starsze niż 2 miesiące. Wtedy dopiero zasłaniam oczy.
    BTW, widziałeś Bruneta?

    OdpowiedzUsuń
  3. Recenzja mi się nie podoba, ale ostatni akapit świetny.
    Do dziś nie wiedziałem, że antagoniści istnieją poza fikcją literacką...

    OdpowiedzUsuń
  4. O, nie zdążyłem:) Miałem wyrzuty, że tak oschle Cię skrytykowałem.
    Filmu nie widziałem. Prawdę mówiac boję się. Trailer był fatalny. Oczywiście to tylko trailer, no ale tyle błota się na ten film rzuca...

    OdpowiedzUsuń
  5. http://www.kardiolo.pl/antagonista.htm
    Mogę zmienić antagonistę na oponenta albo zwyczajnego "przeciwnika":) A film ma wszystkie wady które wymienił eon, ale. Jest tam motyw okultystyczny i to trochę usprawiedliwia te niedostatki. Mnie jakoś tak się dziwnie zrobiło po tym Brunecie. Mógłby w sumie być bardziej dopieszczony, no i mam słabość do tych długich szotów.

    OdpowiedzUsuń