wtorek, 1 marca 2011

STASIUK

AS jest pisarzem, który od lat ugruntował swoją pozycję. Ma on swoje grono czytelników, jest autorem kilku niezłych fabuł, lubi podróżować i w sposób zręczny opisuje to co widzi. Dodatkowo ma taką fajną cechę, że trzyma się na uboczu, co jest na tyle atrakcyjne, że ma od razu dizajn, imidż oraz mesydż. Jego ucieczka z Warszawy do Wołowca to na tyle intrygujące przedsięwzięcie, że nieustannie jest o to pytany. W naszym mieście (Krynica Zdrój) w czwartek 24 go pisarz miał swój wieczór autorski, który miałem tą przyjemność poprowadzić. Było okej. Stasiuk, który był reklamowany jako trudny rozmówca, okazał się gadułą. Wieczór się niebezpiecznie przedłużał, trzeba było nagle ucinać imprezę. Nie mniej dowiedziałem się wystarczająco dużo ciekawych rzeczy. Myślę teraz, że proza Stasiuka jest na tyle osobista, że stanowi trudność w interpretacji. W końcu ni to fabuła, ni to wspomnienia,...dzienniki z podróży, ale jakieś takie niekompletne.
No nic, pytań było dużo, całość została zarejestrowana, póki co napiszę o tym co pamiętam.


Mury Hebronu, napisane kilka lat przed wydaniem. Ukazały się dopiero w 1992. Pytany o wspomnienia z „okresu więziennego” Stasiuk zaznaczył, że Mury to książka o gadulstwie. Jeden więzień nawija do drugiego całą noc. Opisuje mu swoje życie, ten ma większe poważanie w pierdlu, kto ma lepszą gadanę, taka osoba może liczyć na poparcie. Niby nic ciekawego, były problemy z wydaniemtego. Wiadomo, język i zwyczaje więźniów (radzących sobie w sprawach seksualnych), ale pisarzowi chodziło głównie o ten słowotok, o tą niekończącą się historię.

Wołowiec, wieś w powiecie gorlickim. Stasiuk zapytany o to, mówił, że to była decyzja trochę pod prąd. Warunki mieli ciężkie, ale nie ma to w zasadzie jakiegoś większego znaczenia. Ot , historia w życiu jakich wiele. "Przeprowadziłem się, bo środowisko warszawskie przestało mi się podobać".

Dziewięć, ciekawa rzecz. Ja to nazywam anty powieścią sensacyjną. Fabuła jest ukazana z punktu widzenia ściganego oraz wierzyciela. Obydwaj są ludźmi, mają swoje marzenia, czasami nawet wierzyciel wypada lepiej niż zadłużony prywaciarz. Dla pisarza ta książka to pożegnanie ze stolicą.

Opowieści galicyjskie. Jedna z moich ulubionych zresztą. Andrzej Stasiuk przybywa na wieś, jest traktowany jako indywiduum, wariata, który ma focha, aby tam stać się „tutejszym”. Obserwuje ludzi, całe to środowisko, przenika i wyłapuje te charaktery i tworzy galerię postaci. Każda z nich ma swoje ważne miejsce w opowiadaniu. „Ta książka powstała z zachwytu”, mówił.

Pisanie, fajna była rozmowa, jedno z pierwszych pytań od publiczności dotyczyło samego pisania jako takiego. "Harówa, czasami idzie jak po maśle, czasami tłuczesz i tłuczesz i wszystko do kosza leci. Najlepszym bodźcem do pisania, jak powiedział jest płaczące dziecko do wykarmienia." Polecił nawet listy Dostojewskiego, większość o forsie, o trudnościach, no cóż samo życie. Niby banał, Stasiuk nie powiedział niczego nowego, inaczej to jednak brzmi w kontakcie bezpośrednim. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na spotkaniu autorskim, najfajniej jest jednak wtedy kiedy powstaje ta chemia. Widz i autor, wtedy nawet najbardziej oczywista oczywistość nabiera znaczenia.

Podróże, uważałem, że te jego wyjazdy są pretekstem do napisania czegoś nowego. Jest w tym trochę prawdy, Stasiuk tłumaczy, że to tylko tak wygląda, jakoby on cały czas był w trasie. No ale nic. Czytając Dziennik pisany później, ostatnią książkę pisarza zauważyłem, ze te Bałkany to pretekst do pewnego portretu Polaków. A guzik, pisarz lubi opisywać pewną materię, czasami dostaje się i naszemu narodowi, ale to jest element stały. Nie tylko o nas chodzi, to jest problem z adaptacją do nowych czasów oraz próba znalezienia tożsamości, zwłaszcza dla krajów wschodu.
Szkoda, że nie jestem w stanie odtworzyć tego wątku w całości, wiele słów padło.

Film czyli Gnoje i Wino truskawkowe. Nie podobały mu się (na widowni użył nieco gorszego określenia), nie dlatego, że tam jakoś wypaczają książki, tylko dlatego, że po prostu nie przekonują. Stasiuk pisał scenariusze do obydwu, ale powiedział, że żałuje. To zupełnie co innego, inna literatura, niełatwo oddać za pomocą kilku ujęć tego akurat ważnego akapitu. Stasiuk wyraził się chyba cieplej o Gnojach, to koszmarny film mówił, ale Jurek (Zalewski) to zdolny dokumentalista. Tylko się chlało na planie, nic nie szło, to co posklejano to fragmenty jakiejś całości. Jerzy twierdzi prywatnie, że ten film jest nieukończony. (...)
„Wino to inna sprawa, tam była profeska, co z tego jednak, kiedy było to tak nudne i wyczerpujące zarazem,” że odebrało Stasiukowi całą radość z takich eksperymentów. Napisze scenariusz, zaznaczył tylko za konkretną kasę.

I to tyle, jak sobie przejrzę to nagranie w całości, pewnie okaże się, że pominąłem coś istotnego. O nowej książce, dotyczącej Mongolii nie powiedział za wiele, szkoda, to chyba również nie będzie fabuła, ale pewnie ją przeczytam.

Podsumowanie, wieczór był udany, Stasiuk do zajebisty kolo do kieliszka, ma charakter. W książkach bywa na przemian czuły i delikatny, czasami coś pierdyknie, ale to dobrze. Ludzie go postrzegają jako takiego introwertyka zamkniętego w sobie, a szkoda. Ja też uważałem go za takiego i serio, bałem się tego spojrzenia, że nie uchwycę czegoś, a tu niespodzianka. Jedna kobieta na sali znała tylko jeden jego felieton, uparcia trzymała się tego tematu, bo tylko to wiedziała o twórczości Stasiuka, a rozmowa kleiła się i tak.

P.S. Na moje pytanie (jeszcze przed rozpoczęciem wieczoru), czy zechce przeczytać fragment swojej ostatniej książki powiedział, że nie. Nie ma nic gorszego, mówił później niż słuchanie jakiś urywków wyrwanych z kontekstu. Dobra rada dla mnie.

P.S.2. Wszystkie cytaty są niedokładne.

2 komentarze:

  1. Najs :)

    Kiedyś, jakieś 6 lat temu, albo i więcej, wybierałem się z koleżanką na wieczór autorski Stasiuka, na który ostatecznie się nie dostaliśmy. Nie pamiętam już dlaczego, ale pamiętam, że było mi przykro z tego powodu.

    Zawsze lubiłem go czytać, chociaż to też już wiele czasu minęło odkąd sięgnąłem po coś jego po raz ostatni. Podobnie jak Ty "Opowieści galicyjskie" zaliczam do tych naj. Z niewspomnianych bardzo lubię jego "Jak zostałem pisarzem" - też taki słowotok jak (pewnie) "Mury Hebronu" (Murów jednak nie czytałem), brawurowo napisane, bardzo autobiograficzne i bardzo ironiczne.

    No i jest też autorem dwóch kapitalnych tekstów o twórczości Chandlera, które się w jego zbiorze felietonów (Tekturowy samolot) znalazły. Najlepszych polskich tekstów o Chandlerze, jakie czytałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez czytałem Jak zostałem pisarzem. Wiesz co on o tym powiedział na wieczorze? Ze to zrobił dla jaj, żeby pokazać palca krytyce.
    Właśnie jego felietonów nie znam ani jednego. Mogę ci polecić Dziewięć, ma ciekawą konstrukcję. Wyobraź sobie, że nie czytałem Taksima, podobno to jego ostatnia fabuła.

    OdpowiedzUsuń