Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Centrum Kultury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Centrum Kultury. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 grudnia 2011

Agnieszka Drotkiewicz

WIECZÓR AUTORSKI

Tym razem oryginalny plakacik mego autorstwa nie został zeskanowany, użyję zatem zdjęcia wyjściowego Agnieszki.
A wieczór odbył się w środę, bodajże 16 stego listopada o godzinie 17 stej. Trwał półtorej godziny, przybyła młodzieży z tak zwaną "panią polonistką".



No i tak. Przeglądam sobie moje relacje z prowadzonych przez mnie wieczorów i czuję nosem ten spadek entuzjazmu. I jeżeli spotkanie z Kubą Żulczykiem było czymś co będę na pewno długo wspominał, o tyle mam solidne problemy z utrzymaniem emocji na wodzy, kiedy wspominam Agnieszkę Drotkiewicz.
Jest to bardzo miła osoba, zależało jej na dobrym kontaktu z ludożerką, na dodatek starała się odpowiadać wyczerpująco na każde pytanie i... no właśnie.
Nie potrafię tego wszystkiego uporządkować, dla mnie to był przepraszam za wyrażenie chaos, z którego niewiele można było zrozumieć.
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że pisarka lubi postmodernizm, wiem na pewno, że uwielbia Houellebecqa, lubi herbatę bez kofeiny, kawę espresso, może nawet przypomina nieco postać z Paris London Dachau. Niestety, żadna jej książka nie przemówiła do mnie, ani debiut, ani wywiady. Mam wrażenie, że są to zbiory pretekstowe. Owszem mają przewodnią myśl, owszem Agnieszka nie popada w banał, ale też nie stara się dotrzeć w te rejony, które mogłyby szczerze zaciekawić czytelnika. Najbardziej jednak zasmucił mnie fakt, że artystka nawet nie potrafi obronić swojej pracy.
Kiedy opowiadał o swoim debiucie, pierwszych reakcjach była szczera, czuć było emocje młodej pisarki, ale dalej to przestało być przekonywujące, raczej drażniło.
Znajoma dziennikarka oberwała, ponieważ zostawiła włączony dyktafon, żeby łatwiej było robić notatki. Pani Agnieszka no cóż, nieco się tego wystarczyła. Ja się nie dziwię, też się boję dyktafonów, to są straszne urządzenia, które łapią nas za słowa, uwypuklają nasze wpadki...
No kaman, przecież chodzi o to, żebyśmy się chociaż troche intelektualnie wzbogacili. Najlepiej ujął to Andrzej Stasiuk:
"Przybyłem tu, żeby sie dowiedzieć, czego się Panstwo chcą ode mnie dowiedzieć"

I to zdanie więcej mówi o pisarzu niż cała jego twórczość.

niedziela, 12 czerwca 2011

Krzysztof Varga

Wieczór Autorski 11-06-2011


Piszę ten tekst na setkę, nie mam ochoty sobie tego redagować. Na spotkanie z Krzysztofem Vargą przyszło 5 osób. Dwie wyszły po kwadransie, doliczymy jeszcze księgową, dziennikarkę (pozdrawiam przy okazji), znajomego gościa z aparatem oraz chłopaka z kamerą. Ten zresztą także wyszedł zaraz. Na chuja się zdała informacja, że gościem wieczoru będzie Andrzej Stasiuk. Na chuj te 150 zaproszeń wysłanych do "spragnionych kultury". Najnowsza książka Krzysztofa Vargi, Aleja Niepodległości jest w moim odczuciu świetną pozycją, najlepszą zaraz obok Gulaszu z Turula. Można ją sobie było u nas kupić za groszę, na nic to.
Było tak chujowo, że ja pierdolę, te trzy osoby nie miały żadnych pytań do pisarza. Kilkakrotnie się uśmiechnęły, bo pan Krzysztof odpowiadał naprawdę ciekawe rzeczy.
Nie skarżyłbym się, gdyby nie fakt, że regularnie jesteśmy bombardowani oskarżeniami, że za mało robimy, a nawet! że spotkania powinny być częściej. Sezon się zaczął, pora dobra więc WTF?

A samo spotkanie w dużej części zeszło na tematy poza literackie. Varga sprowadzał swój wizerunek i pisarzy w ogóle na ziemię. Obaj ze Stasiukiem zażartowali sobie porządnie z Kuczoka:) Wyśmiali Von Triera, i ołówki Jerzego Pilcha. Varga przyznał, że zaczął pisać z miłości do literatury, że uwielbiał czytać i dalej to robi. Uwielbia filmy, lubi internet i odżegnuje się od miana banalisty, które mu przylepił Paweł Dunin Wąsowicz.
Co mnie trochę zadziwiło, Krzysztof V. powiedział, że jego zdaniem możliwości eksperymentu w literaturze się już wyczerpały. On sam, chociaż jego Karolina do takiego miana aspiruje, za takiego pisarza się nie uważa. Pisał Tequilę i Karolinę jednocześnie, co mnie zdziwiło, bo to skrajnie różne formy.
No kurde, przesympatyczny człowiek. I szkoda, bo gdyby ta publika, nawet te dwie osoby trochę dobrej woli wykazały to by to mogło być ciekawe, kameralne spotkanie. Acha, Krzysztof Varga jest pierwszym pisarzem, który wyznał, że pisze bez konspektu, jak leci, ma pomysł i ciągnie to. Czasami ma zastój i wtedy w ogóle nie rusza tekstu a potem znowu.
Tak na marginesie, Wojtek Smarzowski chciał zekranizować Tequilę, napisał scenariusz ale projekt poszedł do kosza.

Od siebie teraz dodam, że przygodę z Krzysztofem Vargą zacząłem właśnie od tej książki. Trochę zbyt szybko sklasyfikowałem tego pisarza, jako "modnego", starającego się być cool. Zresztą nie omieszkałem tego wyznać podczas wieczoru. Błąd zrobiłem, bo to ciekawy, warty poznania autor.

I tyle, zdjęć nie daję, bo póki co, nie posiadam, zresztą nie wiem, czy ta pusta sala byłaby tu na miejscu. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo po tym wieczorze, sens organizowania takich spotkań stoi pod znakiem zapytania.

sobota, 28 maja 2011

Maciej Pałka czyli

WIECZÓR Z U.T.P.K.*
UZNANYM TWÓRCĄ POLSKIEGO KOMIKSU

WYSTAWA PRAC
LALECZEK KUPNA MOŻLIWOŚĆ 
Z DEDYKACJĄ GRAFICZNĄ
NAWET KOTA Z ALICJI



Spotkanie z Maćkiem odbyło się w czwartek, 26go kwietnia. Pamiętam, akurat to był dzień matki, panował niezły sajgon, zapomniałem z tego wszystkiego do niej zadzwonić i życzyć wszystkiego naj. Przepraszam zatem wszystkie mamy świata.
A co do wieczoru...Maciek okazał się przemiłym człowiekiem, na pewno publiczność go polubiła, szkoda tylko, że nie dopisała tak jak na to zasługiwał. Ja się trochę temu nie dziwię, krynicka publika przyzwyczajona była do oklaskiwania kogo innego, oni na pewno chętnie posłuchaliby kolejną historię o Łemkach (bez obrazy, ofkors) a tutaj mamy chłopaka, który sprzedaje „specjalnie hodowane laleczki do uciech”. Na pewno i tutaj głowę dam, dzięki osobie Maćka nastąpiło przetarcie KKSu (Krynickiego Komiksowego Szlaku), a to już dużo.


Postanowiłem za główny punkt ciężkości spotkania uświadomić widowni ideę komiksu jako dzieła sztuki, co zawarłem może nieco zbyt melodramatycznie we wstępie. Nie było to dla mnie trudne, sam mam na tym punkcie spoooore! braki, wystarczyło zatem mówić o sobie:) 
Maciek opowiadał o swoich początkach. Pierwszych wydawnictwach, o swoich zinach oraz o sposobie w jaki powstawał nakład. Co zwróciło moją uwagę, ten chłopak nie skarżył się na niski zarobek, że wszystko musi robić samodzielnie, że komiksiarze mają źle. Nie było w nim czuć żalu, rozgoryczenia czy frustracji, nic z tych rzeczy. Widać było, że kocha to co robi, chociaż "nie z tego żyje".
Potem Maciek zdradził kilka szczegółów co do swoich przyszłych projektów, opisał ideę Degrengolandu, web komiksu. Nie wiem ile mogę zdradzić, osobiście najbardziej czekam na ten Prodżekt Bilbord, zainteresowani na pewno już wiedzą. Pogadaliśmy sobie także na temat ekranizacji komiksu, zarówno na temat tych udanych jak i tych zupełnie złych. Maciek jak się okazało ma całkiem sensowne podejście do tego, kwestia potraktowania komiksu tylko jako punktu wyjściowego do scenopisu nie musi tutaj być czynnikiem decydującym. Szkoda, że ten wątek się nie rozwinął, bo można by było ustalić wiele rzeczy. Podobnie jak kwestia afery z „cweloholokaustem” w albumie Chopin New Romantic również specjalnie Maćkiem nie wzburzyła. Kiedy brał udział w tworzeniu odcinka Gazety Wyborczej Katowice (każdy wie zresztą o co tam chodziło), a było to tuż po „skandalu”, ekipa redakcyjna GW w ogóle o tym nie wspomniała, nie ma co tragizować, nic takiego się nie stało, żeby to ciągnąć, powiedział.
Padła też ciekawostka dotycząca amerykańskich komiksów superbohaterskich i samego scenariusza. Ciekawie to Maciek wyjaśnił.
Otóż częstokroć taki scenariusz jest bardzo ogólnie napisany. „Spiderman walczy ze Scorpionem trzy strony”, dialogi są dopisywane później. Dlatego te postacie mają zazwyczaj twarze bez wyrazu, żeby się z tekstem nie gryzło. Urocze. Rysunek, storybord jako gotowa matryca, rysowana w ciemno...
Muszę tutaj dopisać, że w ostatniej chwili zaimprowizowałem, co mi się nigdy dotąd nie zdażyło, „wypuszczenie komiksów Maćka w tłum”. Poleciał mój własny egzemplarz Laleczek, ale tych pierwszych, Kaflików oraz 10BO ( prezent od Maćka). A wszystko po to, aby publika trochę styl M. ogarnęła. Kreska Macieja jest ciekawa i intrygująca ale na pierwszy rzut oka, taka estetyka nie musi przekonywać. Kiedy ludzie pooglądali, Maciek opowiadał o tych albumach, zwłaszcza o historii powstania Kaflików i ich kontekście do 10BO. Sam cieszyłem się jak dziecko, kiedy udało mi się znaleźć Kafliki na Allegro, a o 10 nawet nie marzyłem. Ktoś zapytał, ile czasu coś takiego powstaje. Według mnie ważne jest ile SZTUK czegoś takiego powstaje. Nakład 1000 egzemplarzy dla książki dobrze zapowiadającego się debiutanta to i tak niski nakład. Nakład pierwszej edycji Laleczek wynosił według Maćka 100 egzemplarzy.
No i tak zleciała godzina, szkoda, że publika jakoś nie potrafiła wykazać się większą interaktywnością, ale pamiętajmy, że prawdopodobnie większa część tych ludzi kojarzy komiks tylko i wyłącznie z Kaczymi Opowieściami. To nic, kilka egzemplarzy nowych Laleczek się sprzedało, Maciek rysował dedykacje każdemu, za to największą niespodziankę sprawiła mi wizyta pewnego młodego człowieka, który znał Maćka z forum. Specjalnie przyjechał, chociaż nie pamiętam skąd:) na ten wieczór. Pogadali sobie, a ja za ten czas odprowadzałem gości.

Tyle w skrócie o wieczorze z „uznanym”. Najwięcej jednak dały mi rozmowy z Maćkiem przed spotkaniem i po. Ten chłopak ma bardzo wiele do powiedzenia, jak się go słucha to się ma ochotę szukać nowych komiksów. Do 10 Bolesnych Operacji, który spróbuję poddać bolesnej recenzji wracam nieustannie. Świetny materiał.

Mam nadzieję, że Maciek do nas jeszcze zawita, kto wie, może już we wrześniu...bo to zaledwie ułamek tego co mógłby Kryniczanom zaoferować.
Przypominam sobie teraz wieczór dnia, kiedy rozmawialiśmy o komiksach, zinach, muzyce, dzieciach, żonach i książkach. Piliśmy piwo i zleciał tak ten czas, że jezus, a rano niestety Maciek musiał już wracać.

Obiecano mi foty, wrzucę tutaj, na blogu Maćka na pewno także się pojawią 


sobota, 7 maja 2011

Zapowiedź: Wywiad z Krzysztofem Zanussi




Kończę go redagować. odbył się u nas Wieczór Autorski z panem Krzysztofem. Trochę jest z tym roboty, bo te wypowiedzi są delikatnie mówiąc, długie. Na dodatek miałem na to około 20 minut, co w przypadku Dziędziela starczyłoby na dwa wywiady. Z nim potrzeba godziny, bo do powiedzenia ma wiele, ma bardzo wiele.  A wieczór autorski zjeżdżał w strony wszystkiego, tylko nie filmu, zatem popchnąłem wywiad stronniczo w kwestie, które mnie interesują. Pierwsze filmy, Struktura kryształu, Brat naszego Boga, 3D i takie tam:)

[Nie dopisałem, a to najciekawsza kwestia wywiadu]
POSTMODERNIZM

poniedziałek, 2 maja 2011

Wojciech Kuczok Wieczór Autorski

Spiski Film Jaskinie Literatura Futbol Górale.

Nakręciłem tego pisarza jak pije piwo i czyta fragment swojej ostatniej książki Spiski. Opowieści Tatrzańskie. Wojtek jest sympatycznym, młodym człowiekiem, który zdradza objawy zdenerwowania przy każdej sytuacji nacisku. Bardzo lubi swoją ostatnią książkę, uważa, że to najlepsze co dokonał. Nie pracuje na razie nad nową. Ma kilka pomysłów z których się zwierzył, ale traktuje je raczej jako formę przejściową.
Zdaniem niektórych Wojtek Kuczok wypalił się. Ten Gnój pokazał Polsce, że oto jest nowy pisarz, który odważył się ukazać dzieciństwo od tej drugiej strony. Nagroda Nike i pisarz osiadł na laurach. Tak mu zarzucają krytycy, że odcina kupony, że to zaledwie cień emocji zawartych w Gnoju. Piliśmy to piwo i oglądaliśmy mecz. Barcelona przegrała i Kuczokowi było smutno. W Spiskach jest taki motyw na początku, śląska rodzina przyjeżdża do Zakopca, do górali w dniu mundialu. Polska zdobyła wtedy trzecie miejsce, główny bohater tej powieści, szczyl denerwuje się bo nigdzie nie ma telewizora, a miał być. I tak dalej. Pisarz ma problem z ludźmi, którzy nie trawią, tak jak ja piłki nożnej.

Podczas trwania wieczoru czytał fragment Spisków, ludzi interesowało najbardziej co sądzi o góralach.  Że to ograniczeni, zapatrzeni w siebie ludzie, którzy nigdzie dalej poza Morskim okiem nie byli. Którzy znają świat tylko z okładek i żerują na turystach wciskając im podróbkę sera owczego. Mówi, że Tatry są okej, nie za duże , nie za małe i mają interesujące jaskinie.



Mówił, że czyta głównie książki przyjaciół i tym sposobem uniknął odpowiedzi o Polską literaturę obecnie. Polecał Rudnickiego. Mówił, że Dom Zły i Wszystko co kocham to najlepsze polskie filmy dekady. Że krytyka nie ogląda arcydzieł ani klasyki, ale opanowała sztuczki jak te braki maskować. O tych swoich jaskiniach, tej pasji, której nie rozumiem, ale liczyłem, że się zarażę, zainteresuje nie powiedział zbyt wiele. Kiedy zapytałem, kiedy się zaczął tym interesować, odpowiedział, że dawno. Ojciec mu to pokazał.

Więc wieczór był stonowany, spokojny, ale i tak byłem zadowolony. Dla mnie to była niezła próba, bo przy Stasiuku byłem bezrobotny, tutaj musiałem się trochę nagimnastykować. O wiele cieplej wspominam to pijaństwo z nim. Te rzeczy, które się dowiedziałem o literaturze, o samym wydawaniu i o pisarzach. Te opowiastki, te zwierzenia, ach szkoda, że to nie te słowa padły na wieczorze.Może po prostu zabrakło właściwych pytań?


Czyli jaki jest ten Kuczok? Ludzki, bardzo ludzki człowiek. Aż to raziło, bo spodziewałem się OSOBY  a dostałem człowieka. Czy to jest zatem jego wina czy moich oczekiwań?




Marian Dziędziel wywiad

Dwa znakomite filmy w reżyserii tego samego reżysera. Obydwa uwielbiam, obydwa mają to coś, czego w kinie szukam. Nie ukrywam, że lwia część wywiadu dotyczyła tych dwóch produkcji. Teraz myślę, że rozmawiałem z Dziędzielem, lecz pytania kierowałem do Wojciecha Smarzowskiego. Na szczęście to bardzo dobrzy znajomi, pan Marian chyba wyczuł o co mi biega i nawet nie zachlipał, kiedy nie ciągnąłem wątków o jego kreacjach teatralnych.



Ten wieczór autorski był też eksperymentem, no bo jednak projekcja Domu Złego dla ludzi z chorobami serca, gówniarzami, którzy weszli bo wstęp był za free to ryzykowna sprawa. Film drastyczny, a jak się ktoś poskarży to... o kolejnych pokazach trzeba będzie zapomnieć, ale nie. Film podobał się, znieśli to jakoś uff, znaczy nie jest tak źle.(chociaż Zakazany Owoc dalej nie dostał zielonego światła:)

 Tutaj wklejam wywiad z Marianem Dziędzielem. Zajebisty gość zresztą.

wtorek, 1 marca 2011

STASIUK

AS jest pisarzem, który od lat ugruntował swoją pozycję. Ma on swoje grono czytelników, jest autorem kilku niezłych fabuł, lubi podróżować i w sposób zręczny opisuje to co widzi. Dodatkowo ma taką fajną cechę, że trzyma się na uboczu, co jest na tyle atrakcyjne, że ma od razu dizajn, imidż oraz mesydż. Jego ucieczka z Warszawy do Wołowca to na tyle intrygujące przedsięwzięcie, że nieustannie jest o to pytany. W naszym mieście (Krynica Zdrój) w czwartek 24 go pisarz miał swój wieczór autorski, który miałem tą przyjemność poprowadzić. Było okej. Stasiuk, który był reklamowany jako trudny rozmówca, okazał się gadułą. Wieczór się niebezpiecznie przedłużał, trzeba było nagle ucinać imprezę. Nie mniej dowiedziałem się wystarczająco dużo ciekawych rzeczy. Myślę teraz, że proza Stasiuka jest na tyle osobista, że stanowi trudność w interpretacji. W końcu ni to fabuła, ni to wspomnienia,...dzienniki z podróży, ale jakieś takie niekompletne.
No nic, pytań było dużo, całość została zarejestrowana, póki co napiszę o tym co pamiętam.


Mury Hebronu, napisane kilka lat przed wydaniem. Ukazały się dopiero w 1992. Pytany o wspomnienia z „okresu więziennego” Stasiuk zaznaczył, że Mury to książka o gadulstwie. Jeden więzień nawija do drugiego całą noc. Opisuje mu swoje życie, ten ma większe poważanie w pierdlu, kto ma lepszą gadanę, taka osoba może liczyć na poparcie. Niby nic ciekawego, były problemy z wydaniemtego. Wiadomo, język i zwyczaje więźniów (radzących sobie w sprawach seksualnych), ale pisarzowi chodziło głównie o ten słowotok, o tą niekończącą się historię.

Wołowiec, wieś w powiecie gorlickim. Stasiuk zapytany o to, mówił, że to była decyzja trochę pod prąd. Warunki mieli ciężkie, ale nie ma to w zasadzie jakiegoś większego znaczenia. Ot , historia w życiu jakich wiele. "Przeprowadziłem się, bo środowisko warszawskie przestało mi się podobać".

Dziewięć, ciekawa rzecz. Ja to nazywam anty powieścią sensacyjną. Fabuła jest ukazana z punktu widzenia ściganego oraz wierzyciela. Obydwaj są ludźmi, mają swoje marzenia, czasami nawet wierzyciel wypada lepiej niż zadłużony prywaciarz. Dla pisarza ta książka to pożegnanie ze stolicą.

Opowieści galicyjskie. Jedna z moich ulubionych zresztą. Andrzej Stasiuk przybywa na wieś, jest traktowany jako indywiduum, wariata, który ma focha, aby tam stać się „tutejszym”. Obserwuje ludzi, całe to środowisko, przenika i wyłapuje te charaktery i tworzy galerię postaci. Każda z nich ma swoje ważne miejsce w opowiadaniu. „Ta książka powstała z zachwytu”, mówił.

Pisanie, fajna była rozmowa, jedno z pierwszych pytań od publiczności dotyczyło samego pisania jako takiego. "Harówa, czasami idzie jak po maśle, czasami tłuczesz i tłuczesz i wszystko do kosza leci. Najlepszym bodźcem do pisania, jak powiedział jest płaczące dziecko do wykarmienia." Polecił nawet listy Dostojewskiego, większość o forsie, o trudnościach, no cóż samo życie. Niby banał, Stasiuk nie powiedział niczego nowego, inaczej to jednak brzmi w kontakcie bezpośrednim. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na spotkaniu autorskim, najfajniej jest jednak wtedy kiedy powstaje ta chemia. Widz i autor, wtedy nawet najbardziej oczywista oczywistość nabiera znaczenia.

Podróże, uważałem, że te jego wyjazdy są pretekstem do napisania czegoś nowego. Jest w tym trochę prawdy, Stasiuk tłumaczy, że to tylko tak wygląda, jakoby on cały czas był w trasie. No ale nic. Czytając Dziennik pisany później, ostatnią książkę pisarza zauważyłem, ze te Bałkany to pretekst do pewnego portretu Polaków. A guzik, pisarz lubi opisywać pewną materię, czasami dostaje się i naszemu narodowi, ale to jest element stały. Nie tylko o nas chodzi, to jest problem z adaptacją do nowych czasów oraz próba znalezienia tożsamości, zwłaszcza dla krajów wschodu.
Szkoda, że nie jestem w stanie odtworzyć tego wątku w całości, wiele słów padło.

Film czyli Gnoje i Wino truskawkowe. Nie podobały mu się (na widowni użył nieco gorszego określenia), nie dlatego, że tam jakoś wypaczają książki, tylko dlatego, że po prostu nie przekonują. Stasiuk pisał scenariusze do obydwu, ale powiedział, że żałuje. To zupełnie co innego, inna literatura, niełatwo oddać za pomocą kilku ujęć tego akurat ważnego akapitu. Stasiuk wyraził się chyba cieplej o Gnojach, to koszmarny film mówił, ale Jurek (Zalewski) to zdolny dokumentalista. Tylko się chlało na planie, nic nie szło, to co posklejano to fragmenty jakiejś całości. Jerzy twierdzi prywatnie, że ten film jest nieukończony. (...)
„Wino to inna sprawa, tam była profeska, co z tego jednak, kiedy było to tak nudne i wyczerpujące zarazem,” że odebrało Stasiukowi całą radość z takich eksperymentów. Napisze scenariusz, zaznaczył tylko za konkretną kasę.

I to tyle, jak sobie przejrzę to nagranie w całości, pewnie okaże się, że pominąłem coś istotnego. O nowej książce, dotyczącej Mongolii nie powiedział za wiele, szkoda, to chyba również nie będzie fabuła, ale pewnie ją przeczytam.

Podsumowanie, wieczór był udany, Stasiuk do zajebisty kolo do kieliszka, ma charakter. W książkach bywa na przemian czuły i delikatny, czasami coś pierdyknie, ale to dobrze. Ludzie go postrzegają jako takiego introwertyka zamkniętego w sobie, a szkoda. Ja też uważałem go za takiego i serio, bałem się tego spojrzenia, że nie uchwycę czegoś, a tu niespodzianka. Jedna kobieta na sali znała tylko jeden jego felieton, uparcia trzymała się tego tematu, bo tylko to wiedziała o twórczości Stasiuka, a rozmowa kleiła się i tak.

P.S. Na moje pytanie (jeszcze przed rozpoczęciem wieczoru), czy zechce przeczytać fragment swojej ostatniej książki powiedział, że nie. Nie ma nic gorszego, mówił później niż słuchanie jakiś urywków wyrwanych z kontekstu. Dobra rada dla mnie.

P.S.2. Wszystkie cytaty są niedokładne.