wtorek, 30 listopada 2010

Trzy dni (1991), reż. Sharunas Bartas

To już moje trzecie podejście do tej recki. Próbuję coś mądrego wyskrobać, a jednak za każdym razem wychodzi mi coś skrajnie chaotycznego, bez ładu i składu. Mowa o filmie Shaurana Bartasa Trzy dni (Trys dienos).  Pasowałoby napisać, uwaga talent! Ale poważnie, odczuwam to samo co Krzysiek Wu. po obejrzeniu Point Blank. Na ugiętych kolanach kurczę  próbowałem ogarnąć ten film. W toalecie, w pracy, a jakże, w łóżku, nawał myśli, które trudno do kupy ogarnąć. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, to teoretycznie żadnej nowości na ekranie nie zobaczymy. Można próbować uprościć fabułę, a na pytanie, o czym to jest, odpowiem, że o dwóch młodych facetach, którzy przybywając do Kalingradu, spotykają dwie panienki i próbują sobie zorganizować nocleg. Tyle, że....



Tyle, że reżyser zastosował bardzo ciekawy zabieg, a dodać muszę, że innych filmowych Bartasów nie widziałem, więc nie wiem, czy to jego stała technika, czy też jednorazowy strzał. Po pierwsze film praktycznie pozbawiony jest dialogów. Co jakiś czas padają mruknięcia, pojedyncze słowa w stylu „Szto?” , „Parzałsta” w ten deseń. Trudno dosłyszeć się imion głównych bohaterów, a jednak ta historia czaruje, trzyma przy ekranie i puścić nie chce. Wiem co sobie myślicie, pewnie kolejna emocjonalna wydmuszka, pełna westchnień, uniesień i łez, a figę.

Obrazy, bo to one prowadzą nas przez tę historię, przypominają nieco dzieła Sokurowa. Podpatrujemy bohaterów, a kamera, czasami zapomina o pozostałej dwójce, która nagle się pojawia. Każdy gest jest ważny, każde spojrzenie. Jednym z aktorów jest Andrius Stonys, (według mnie nadzieja kina). Zdjęcia są po prostu piękne, i kurcze, wstyd się przyznać, ja od takiego kina już nieco odszedłem. To wymagający obraz, fabułę określają np. takie elementy jak dźwięki otoczenia. Tutaj podaje jedną z moich ulubionych scen. Kiedy bohaterowie znajdują pokój, chcą mieć tę odrobinę intymności dla siebie, z bloku obok  słychać odgłosy przyjęcia. Przez odsunięte zasłony wszystko widać odbywające się sex party, pijani mężczyźni, nagie prostytutki, wystarczy jedno spojrzenie na twarz  bohaterów, by wiedzieć, ze tej nocy także do niczego nie dojdzie.

Fabułą dziwnie kojarzy mi się z opowiadaniem Hłaski „Ósmy dzień tygodnia”, jednym z moich ulubionych zresztą, (ciekawe, czy Bartas miał je kiedykolwiek w ręce). Chodzi więc o podtrzymanie wyjątkowości chwili, o piękny początek uczucia. Przespać się ze sobą mogą wszędzie, ale przecież nie o to chodzi. Subtelność, czystość to jedyne co im pozostało, a dzikie miasto chce im to odebrać. To w gruncie rzeczy film o wyobcowaniu. Smutny, ale daje pewne pocieszenie. Że pewnych rzeczy nie można człowiekowi odebrać, ale trzeba też umieć o nie walczyć.

7 komentarzy:

  1. Kilka lat temu zgrałem i przygotowałem kilka jego filmów do oglądania ale coś mi przeszkodziło i się do tego czasu za to nie wziąłem:/ ...
    Mam jednak płytę na półce (widzę ją nawet teraz ) i jak dobrze pójdzie to jutro w nocy "trzy dni" zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, tylko to bardzo Kyrtapsowy film. Na szczęście nie ma takiej manieryczności jak u Tarkosia, widać fajnych ludzi, fajnie to zfilmowane. Zeby jednak wpaść w jakiś szał, to trzeba trochę się pomęczyc. Początek jak u Kondratiuka, polecam ci, ale Patrykowi najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawią mnie inne jego rzeczy, ale kurcze, nie wiem za co się zabrać wpierw.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o kino strikte artystyczne to chyba mamy z Kyrtapsem podobne zapatrywania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam podobnie jak kolega wypowiadający się wyżej, tyle że nie kilka lat, ale kilka miesięcy temu skolekcjonowałem sobie trochę filmów Bartasa. Kiedyś nawet zacząłem oglądać jego "Few Of Us" (całkowicie pozbawiony dialogów), ale późno było, seans niełatwy, odpadłem. Bardzo zachęcająco brzmi to co napisałeś o "Trzech dniach", mam nadzieję niedługo zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam Ciebie Arku

    Polecam Ci ten film, myślę, ze nie będziesz rozczarowany. Tak jak napisałem powyżej, od jakiegoś czasu zarzuciłem tego rodzaju kino. Odczuwałem coś na kształt przejedzenia tymi pięknymi obrazami, poetyką, jeszcze o tyle Bela Tarr dawał pewnego rodzaju ujście, ale Nostalgię albo coś z Sokurowa to już nie byłbym w stanie oglądać. Wstyd,a ten film jakoś tak przywrócił równowagę. Nie ma tam tej manieryczności, nie ma rozmodlonych spojrzeń, jest czysta rzeczywistość i bohaterowie. Wiesz, ten styl narracji odrobinę przypomina Miętowego Cukierka. Chodzi mi o to, że emocje idealnie współgrają z fabułą, przy użyciu minimalnych srodków, chociaż w Miętowym nie tylko o to chodziło. Film trudny w odbiorze, ale daje takie fajne coś na zakończenie. Ten film otula jak ciepły kocyk, chociaż jest smutny, ale daje nadzieję.

    Mogę ci polecić Antygrawitację Stonysa, to krótki dwudziestominutowy filmik, wygląda jak krzyżowka Herzog z Tarkowskim, ale w całkiem przystępnym opakowaniu. Tak jakby narracja była prowadzona z punktu widzenia nie człowieka a jakiegoś ducha, spirytusa albo innej materii. Bardzo mistyczny obraz.

    Takn sobie myślę, że ten Tarkoś i cała reszta modernistów jak Jasco (zła pisownia) dali taki fajny oręż do ręki współczesnym. Sami często wpadali we własne sidła, prześcigali się w tych ujeciach, w ich długości, powstawał balet. Obecnie ta technika, którą np. stosuje np.Bartas jest tego pozbawiona, obraz jest lżejszy, bardziej szczery, łatwiej widz ogarnia fabułę, identyfikuje się z postaciami. Ciekawe, interesujące przeżycie.

    OdpowiedzUsuń