wtorek, 11 stycznia 2011

Walka o wpływy

(uwaga tekst jest pisany pod konkretnych ludzi, stąd też występują uproszczenia oraz skróty, Nie nazywam pewnych spraw po imieniu, nie podaję nazwisk, więcej, wolę, żeby bohaterowie tekstu tego nie czytali)

Miesiąc temu po burzliwej naradzie w moim zakładzie pracy padła nie pamiętam już z której strony propozycja zorganizowania czegoś na kształt cyklu Wieczorów Autorskich. Proponowałem, to pamiętam dokładnie, aby skupić się na warstwie literacko poetyckiej. No bo nawet jeżeli widzów będzie mało, kto w dzisiejszych czasach czyta książki, to jednak jest to jakiś tam prestiż. Druga sprawa, to oczywiście niższe koszta. Wiadomo, że pisarz, który ma nazwisko, ale jeszcze nie pisane przez wielką literę nie musi stawiać kosmicznych warunków. Kwestie honorariów załatwiane są indywidualnie. Może to być kwota zamykająca się w 1000 złotych,może być niższa, albo w ogóle czysto symboliczna. Niektórzy jednak uważali, ze jest to strata czasu. Już lepiej niechaj to będzie wieczór z jakąś gwiazdą sceny, serialu, filmu, teatru. No w sumie dlaczego nie.

Skontaktowałem się z jednym takim znajomkiem, który zajmuje się powiedzmy „agenturą”. To taki swoisty impresariat, może on załatwić występ grupy kabaretowej, ma numer telefonu do np. Bartosza Obuchowicza, jest w stanie przekonać gwiazdę do przyjazdu i występu.

No i tak. Sprawa zaczyna przypominać sympozjum naukowe. Ja obstawałem przy tych literatach, mam maila, numer telefonu, dzwonię i jestem w stanie się dogadać. Tymczasem w przypadku gwiazdy serialu, sprawa przechodzi przez agenta albo agencję artystyczną. Może być i tak, że (skoro jesteśmy przy Obuchowiczu) mogę sam zadzwonić do kolegi Bartosza, ale tutaj wpierd%^li się ów agent. Zresztą to trochę nieetyczne. Istnieje coś takiego jak tajemnica handlowa, wedle której ja nie wiem, czy ów Bartosz wystąpi u nas za powiedzmy 200 złotych, zaś resztę zakosi do kieszeni ejdżent. W sumie zwisa mi to, problem polega na tym, że w tym momencie tracimy nad tym kontrolę. W końcu to nie ja będę rozmawiał z tym aktorem, to nie na moich warunkach on tu przyjedzie, muszę uwierzyć na słowo agentowi. Z doświadczenia wiem, jak to będzie wyglądało.
Tuż przed występem gwiazda zniknie, by się odnaleźć wstawiona jak Messershmidt, agent będzie mi mówił, że wszystko gra, ludzie będą czekać, zaś gwiazdor będzie miał to wszystko w przysłowiowej dupie.

Literat jaki by nie był, żyje ze swoich książek, dla niego takie wieczór to też reklama, ale aktor myśli inaczej. Za nim przemawia telewizor, on uważa, że skoro wszyscy go znają, to on może sobie na wiele pozwolić, ale agent za to już nie odpowiada. Agent myśli o procencie z biletów. Pamiętam, to tak na marginesie, że Sylwia Kaczmarek oraz Mikołaj Klimek, aktorzy, którzy zagrali u mnie, sami doradzali mi, abym nie informował agencji artystycznej, że poszukuję aktorów. Sprawa trwa dłużej, jest zamotana na samym początku, dodatkowo aktor właściwie nie ma nic do gadania, jakiekolwiek przedsięwzięcie, film czy inny event tylko na tym traci.

Inna sprawa jest też taka. Jako pracownik Centrum Kultury wiem, że takie placówki nie mają zwyczajnie środków na imprezy kulturalne w skali makro, zatem musimy rozliczać się z każdej złotówki przed gminą, w naszym wypadku mówimy o burmistrzu Krynicy Zdroju. Co jakiś czas dostajemy od „znajomych” agentów propozycje oraz cennik za występ tego i takiego indywiduum. Z reguły odsyłamy to do gminy, albo wywalamy do kosza. Nie ma kasy, trudno. Jeżeli decydujemy się na zorganizowanie naszej kameralnej imprezy to musimy tak wycyrklować koszta, żeby i wilk był syty i owca cała. Nie możemy sobie pozwolić na tak zwane prywatne znajomości, nie można pozwolić na to, żeby zamieniać CK w niezależne centrum kulturalne. Gdybym tak na przykład wystąpił do burmistrza z propozycją owego Bartosza Obuchowicza, ten albo ktoś w jego imieniu wystąpiłby z propozycją pięciu innych gwiazdorów, może nawet za niższa cenę. To może byłoby i dobre, ale wtedy to już nie byłyby NASZE Wieczory Autorskie. Dlatego też panuje taka a nie inna opinia o Centrach Kultury w Polsce. To niestety efekt współpracy z państwem, a że kultura to potrzeba trzeciej kategorii, więc jest jak jest.

Prawda jest taka, na kulturze się nie zarabia, stara prawda która daje w konsekwencji to, że jakość polskich Centrów Kultury stosuje te same patenty. Jakiekolwiek działanie na większą skalę zaczyna kolidować ze sztywnym budżetem placówki. Pojawia się kwestia sponsorów, reklamy, dotacji, a w konsekwencji stosuje się uproszczenia, które mogą działać tylko na niekorzyść.

Czy jest wyjście z tej sytuacji? Raczej nie, jednak realna szansa zaistnienia Wieczorów Autorskich w centrum kultury w Krynicy maleje. Dlaczego nie poznęcać się nad tymi literatami, czy liczna ludzi, którzy przeczytali ich książki musi świadczyć o sensowności imprezy? Powtarzam, na kulturze się nie zarabia, kulturę się co najwyżej promuje, wydaje mi się, że cykl Wieczorów Autorskich spełnia to wymaganie, jednak komercyjne podejście do sprawy, typu Bartosz Obuchowicz już nieco mniej.

Pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza adresatów tekstu

2 komentarze:

  1. Dobrze wiedzieć jak to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo, że przeciętny obywatel ma takie CKi w dupie, trudno mu się dziwić. Ja tam nie mam złudzeń, ale jedyne co mnie wkurwia, to blokowanie jakiejkolwiek działalności już na starcie, ponieważ "ludzie nie przyjdą". Podobnie jest z kinami, DKFami i takimi tam.Mogę zrozumieć, że zapotrzebowanie na kulturę przejawia się dzisiaj inaczej, ale do cholery, albo robimy sobie markę, albo słuchamy Dody. Owie wieczory to jeden z moich projektów, ktpre zacząłem realizować z jednym takim. Ostanio na radzie przy uchwalaniu budżetu, padły kwestie o formacie imprezki i się zaczęło. Wg mnie w takich placówkach ostatnie słowo należy do ksiegowej.

    OdpowiedzUsuń