Zwlekałem z tym, żeby cokolwiek mądrego machnąć na temat tej post kryminalnej trylogii. Przyczyna jest prosta, to już są rzeczy nie nowe, po drugie nie chciało mi się i po trzecie...no mniejsza. Jedynym powodem jest jednak dosyć ogólnikowe potraktowanie Świetlickiego jako prozaika. Może i on i te jego Świetliki się niektórym trochę przejadły, może i studenci podrośli, i nagle mniej poważne im się te teksty teraz wydają, ale... to wciąż całkiem niezła literatura.
Niesprawiedliwe, a wręcz głupie jest dla mnie przede wszystkie potraktowanie owego Mistrza, bohatera trylogii jako swoistego alter ego poety/pisarza. Uważam za nonsensowne dopatrywanie się w tym jakiegoś odbicia szarej polskiej oczywistości, bo ona owszem jest, ale użyta z premedytacją jako środek, jako pretekst, jako chwyt. Nie jest to główna oś fabuły i nie wiedzieć czemu jakiś kretyn (chyba z Playboya) doszedł do takich wniosków.
Po pierwsze Świetlicki dokonuje pewnego rodzaju dekonstrukcji bohatera kryminału. POSTAĆ detektywa nabiera innego znaczenia, pseudonim Mistrz także, no i charakter w jaki sposób prowadzona jest fabuła. W każdej z powieści dominuje chaotyczność, pewna nerwowość, która miała/mogła imitować stan ducha zapijaczonego bohatera, a także ten banalizm. Pisarz krótko i lakonicznie opisuje styl bycia bohatera, wysuwając go nieustannie na pierwszy plan. Igra z oczekiwaniami czytelnika, wprowadza np. sytuację, której poświęca sporo miejsca, by porzucić ją definitywnie. Ta aspirująca do miana pseudopostmodernizmu trylogia ma sporą szansę być za parę lat odkopana, wznowiona i o wiele bardziej doceniona niż jest teraz.
Pierwsza część Dwanaście jest tzw. Zarzucaniem przynęty. Świetlicki nie cacka się, pisze ostro, konkretnie, sprawia wrażenie, że wie czego chce. Jednak, paradoksalnie jest to chyba najbardziej grzeczna czyt. poprawna książka. Forma kryminału jest tutaj zachowana najwierniej, mamy intrygę, Karola Kota, artystkę performance, morderstwa i kapelę Biały Kieł. Gdzieś te wątki się czasami gubią, ale autor zawsze potrafi wybronić się właśnie formą.
Druga część Trzynaście to już jakby eksperyment. Świetlicki stara się uwiarygodnić swojego bohatera, no bo w końcu skąd on bierze pieniądze, z czego żyje. No i dowiadujemy się więcej o przeszłości Mistrza. Jest to jednak książka bardziej przypominająca dramat obyczajowy, taka wersja o miłości wg Świetlickiego.
Finał Jedenaście, ma jak sugeruje okładka, dwie pozycje w cenie jednej .Powieść metafizyczną oraz kryminalną. To prawda, Świetlicki niczym w teatrze wyprowadził mistrza na jakieś zadupie, śledztwo jest prowadzone o pijaku, wizje oraz konwersacje z barmanką przypominają jakiś sen. O to chodziło autorowi, dalej mamy już konkretną historię. Chodzi o morderstwo kumpla naszego detektywa, Mistrz musi do tego dojść sam. Jedenaście jest chyba najlepszą książką z tej trylogii, najfajniej napisaną a i charakterystyka postaci świadczy, że oto Świetlicki stał się pisarzem. Już wie czego chce i czego od niego oczekiwać.
Konkluzja, trylogia wymyka się wszelkim klasyfikacjom, podobnie jak kryminały Piątka. Każda część ma trochę inną formę, każda dostarcza czegoś innego. Widać, że Świetlicki doskonale się bawił podczas pisania, ten prymitywizm językowy, przerysowana nowomowa. Naigrawanie się ze schematu sztywnej kryminalnej formy oraz sam pomysł na bohatera, no i końska dawka ironii...Szkoda, że tak szybko to poszło w niepamięć, szkoda, że Świetlicki się zabrał za tą Orchideę. A może by tak jakąś nową płytę Świetlików panie Marcinie?
nie "Mistrz" tylko "mistrz". Z małej litery jest pisany:)
OdpowiedzUsuńMoja wina, ale może Swietlicki sie nie obrazi:)
OdpowiedzUsuńP.S.Dzięki za odwiedziny.