sobota, 8 stycznia 2011

Weekend (2010), reż. Czaruś Pazura

Trochę głupio jest się pastwić nad tym filmem. Jest to bowiem przykład dzieła bezbronnego, nie sposób pisać o WEEKENDZIE pozytywnie, bo też jest coś irytującego w postaci Czarka Pazury. Aktor ten, którego można lubić bądź nie jednak jest w pewnym sensie marką. Ma on ten swój wkurzający stajl, opatentował efekt kretyńskiej jąkały się dzięki Ślesickiemu, pograł sobie w serialu i robi wszystko, żeby unikać grania czegokolwiek innego niż w filmach poprzednich. Jeżeli przyjmiemy, że reżyserką zajął się dla zwykłej zabawy, zgrywy albo dla powiedzmy wrażeń, wtedy jesteśmy gotowi nawet mu ten Weekend wybaczyć. Ale tak nie jest, nie pytajcie dlaczego, tylko obejrzyjcie ten gówniany film. Tam widać taką pieprzoną pewność siebie, tam aż bije po oczach jasna i klarowna wizja na udany film. Tam czuć budżet, zaangażowanie...bezczelność godna samego Tarantino.

Zawsze marzyłem o pracy z profesjonalistami (Łukasz Turek)


Ale to za chwilę,  zastanawiałem się jaki charakter ma mieć ta moja recka, bo nie wiedzieć czemu, ale dałem Pazurze kredyt zaufania. Coś mi się wydaje, ze podobny kredyt udzieliło temu aktoru społeczeństwo. Przyłapałem się na tym, że doszukiwałem się do ostatka jakiejś ukrytej metafory, czyżbym miękł? Teraz tak, film ma dosłownie kilka niezłych dialogów, poważnie, scenariusz jest prowadzony na zasadzie stylu zerowego. Wymuszony dowcip, wymuszona pointa, ale to nic, bo Czaruś uprawia zawody kolarskie w prześciganiu się z zajebistością. Tam w każdym epizodzie, musi być wszystkiego za dużo, tyle, że to jest paradoksalnie tym co psuje, irytuje, wkurza i  rozbija efekt. Tam mamy sytuację, w której Pazura kopiuje np. Tarantino, głównie jednak Guya Ritchie, ale robi to w sposób przedszkolny. No i te patenty, tak jakby scenopis robił on ,Pazura samodzielnie. Jest to film bardzo infantylny,  zrobiony bardzo źle.  Najgorsze, środki były i może nawet pomysł na tą historię mógłby przejść. Zabrakło profesjonalizmu, za to zwyciężyło gówniarstwo.  Gdybym jednak zasugerował panu Pazurze stworzenie kina o surowej teksturze, pozbawionego tej kretyńskiej przesady, to bym pewnie po ryju dostał. Oto kolejny pierdolnięty domorosły krytyk filmowy, który uważa, że kino to nie rozrywka.

A teraz o plusach, bo są właściwie dwa. Podobał mi się zegarek i wskazówki, efekt co prawda dla efektu, ale przyzwoicie zrobiony. Ta sztuczka intryguje, widz jest zdezorientowany, myśli, że film będzie napchany fajnymi efekciorami, widz kupi bilet.  Brawa za koncept.
Druga rzecz to wykreowanie pewnej estetyki. Reżyserowi jednak się udało, uwierzyłem, że ten świat jest zły, że kobiety to dziwki, a bohaterowie są gangsterami, umieją walczyć i nikt im nie podskoczy. Pazura dokonał tego w taki sposób, że pozbawił Weekend wszelkich elementów  „zwykłych”. Oczywiście poza serialową sceną jedzenia śniadania, to gangsterzy cały czas są w tych marynarkach, rozmawiają w sposób amerykański, no i mają takie fajne poważno-smutne minki. Mamy także pościg samochodowy, przekleństwa, muzyczkę oraz panienki lekkich obyczajów. Widz (ten najmniej wymagający) w to uwierzy, wychodząc z kina, będzie patrzył na ulicę jak bohater Weekendu. Nawet „palpfikszynowy” dialog w knajpie o gejach wyszedł ciekawie- oczywiście do pewnego momentu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz