piątek, 22 października 2010

Melancholia sprzeciwu, László Krasznahorkai

Kurcze, coś mnie na czytanie bardziej wzięło niż na oglądanie, parę tytułów czeka w kolejce do obejrzenia, a tu wpadła mi w łapy Melancholia sprzeciwu. Podchodziłem do niej ze sporymi obawami, Laszko nie jest pisarzem łatwym, a ta pozycja jest dla mnie o tyle ważna ze względu na Harmonie Werckmeistera w reżyserii Beli Tarra. Najpierw króciutko o filmie. Kto zna obrazy Beli ten wie, czego się spodziewać, opowiadanie fabuły za pomocą długich sekwencji, w czerni bieli, niesamowita poetyka, której mógłby pozazdrościć niejeden Tarkowski…Jego Harmonie wydawały mi się jednak filmem niedopowiedzianym. Reżyser owszem pokazał film niebanalny, ciekawy, wciągający i hipnotyzujący, ale kurcze, spędziłem wiele nocy na formułowanie kwestii, co do skubany Bela chciał nam właściwie powiedzieć.
Na niekorzyść filmu powiem tak,  brak znajomości Melancholii praktycznie wyklucza pełne zrozumienie fabuły, już mówię dlaczego.
Reżyser i Laszko to autorski team, pisarz dostarcza reżyserowi scenariuszy, nie wiadomo, który od kogo „zgapiał” pomysły, ale ci dwaj uzupełniają się idealnie. No dobra, czas powiedzieć coś o książce. Mam nawet koncepcję, że Laszko pisze tak a nie inaczej, bo wie, kto będzie to ekranizował.




Melancholia jest po pierwsze hymnem pochwalnym na temat poetyki zdania. To ważne, jeżeli nie lubisz długich opisów ujętych w jedno zdania zajmujące czasami ponad pół strony, to lepiej sobie te pozycje daruj. Niewielu pisarzy potrafiło tę sztukę, dziś dominuje nie wiedzieć czemu trend do pisania krótko i lapidarnie( o tym innym razem). Pisarze tworzą historie, ale zapominają o ponadczasowości dzieła. To jest tak, ja piszę książkę, chce, żeby czytelnik ją zrozumiał, chcę żeby kanwa fabuły była czytelna, oryginalna. Dobrze jak jest nagły zwrot akcji, tym czasem prozę Laszko, której najbliżej wg mnie do stylu wypracowanego przez modernistów czyta się inaczej. To wymagająca lektura, która wymaga koncentracji w pełnym tego słowa rozumieniu.

Akcja Melancholii dzieje się w bliżej nieokreślonym miasteczku na Węgrzech. W mieście panuje niepokój, coraz trudniej utrzymać porządek. Do owego miejsca zjeżdża cyrk. Początkowo ludzie są zafascynowani, z czasem jednak zaczyna dziać się coś dziwnego, następuje jakby to powiedzieć, załamanie. Mieszkańcy wszczynają rewoltę. Niestety nie wypada mi tutaj spojlerzyć, kluczem są owe harmonie, czyli uproszczony system strojenia fortepianu.

Jeden z bohaterów, muzykolog pragnie nastroić swój fortepian idealnie, kiedy mu się to udaje, okazuje się, że wszystkie klasyki brzmią fałszywie, brzydko, o co chodzi zatem?
Kolejną postacie jest Janos Valuska, listonosz, nieco upośledzony umysłowo pijak, który dorabia sobie do kieliszka odtwarzając mały performance za szklankę piwa  „o układzie ciał niebieskich”. Prostoduszność tego człowiek, który widzi w świecie boską harmonię zostaje wystawiona na wielką próbę. Wreszcie cyrk i jego tajemniczy eksponat, wieloryb oraz ukrywający się przed wszystkimi Książe. Czy to jest mutant, potworek, sam szatan?  Groteska, surrealistyczna apokalipsa, metafora bytu? Każdy musi zdecydować osobiście.



Tyle, więcej zdradzić po prostu nie wypada, okazuje się, że kiedy w trakcie lektury zaczynamy sobie tworzyć koncepcje autora, czujemy, że jesteśmy bliżej ogarnięcia okazuje się w ostatnim rozdziale, co i z czym to naprawdę się je.

Zatem, książka dla każdego i dla nikogo, dla mnie jedna z najlepszych pozycji jakie czytałem ever, nie musi się podobać, czytanie jej sprawia ból. Pod koniec autentycznie się czegoś bałem. Jedyny mankament, długie zdania w wykonaniu Andrzejewskiego na przykład nie raziły mnie. Tutaj tak czasami jest. Wina leży zapewne po stronie tłumacza, no ale to minusik znaleziony na siłę, Melancholia sprzeciwu szczerze mówiąc w jakiś dziwny sposób zmieniła moje spojrzenie na świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz