Ułożony, przemyślany, dopracowany tekst powitalny przepadł mi gdzieś. Stało tam, że zachęcam do przejrzenia bloga w chwili wolnej od zajęć, skomentowania od czasu do czasu, dyskutowania, mnożenia bytów i schodzenia na manowce. W zaginionym eseju pt. Dzień Dobry przepraszałem czytelnika za ewentualne herezje, pochopnie wysnute wnioski, albo za moją wrodzoną nieuprzejmość. Jako rzekłem, tego nie ma, nie wiem gdzie to jest, nie wiem czy ja przypadkiem nie posiadałem jakiegoś pendrive'a z tymże wyżej wymienionym o istnieniu którego zapomniałem. Zwyczajnie nie mam głowy do tego. Postanowiłem sobie raz na jakiś czas, tytułem wstępu wyżalić się co mnie kierowało do blogowania, ale żeby nie przeciągać akapitu- to by było na tyle.
A teraz właściwy tekst.
A wszystko przez Makselona
Był nastrój, muzyczka, odpaliłem Diamandę Galas i jakoś szło. Makselon mówi, poczekaj, coś ci zapuszczę i poleciało TO. Pamiętam moje sceptyczne podejście do tej artystki po przesłuchaniu wersji unplugged . Dużo później uzupełniłem informacje z internetu i żeby Was wprowadzić w temat...To stworzenie nazywa się Mica Levi, występuje pod pseudonimem Micachu. Na scenie oraz w studiu towarzyszy jej zespół The Shapes. Sama muzyka jest przeze mnie określana jak Noise Pop. Dominują rytmiczne sample, kolaż złożony z najróżniejszych odgłosów. Przesterowane dźwięki przepuszczone przez różnego rodzaju emulatory i samplery. Dodamy do tego nagłą zmianę rytmu. A oto wersja studyjna.
Wokal jest pretensjonalny, słodki, naiwny,... słychać jak artystka nie wyrabia się w wysokich oraz niskich partiach (zwłaszcza w lubianym przez mnie (Turn Me Well). Ten anty pop jest wręcz... piękny. Makselon nie mógł zrozumieć, dlaczego muzyka, tak memu sercu bliska wzbudziła u mnie taki chłód. Ja powiedziałem, że póki co czuję dystans (emocjonalny) i zrobiło się nie przyjemnie. Oczywiscie wtedy jeszcze nie znałem jej życiorysu, wyszedł ze mnie klasyczny sceptyk. Na balkonie stał Makselon i ja, próbowaliśmy odbudować dobry nastrój, ale no kurcze nie szło. Wszystko przez Makselona, wszystko przez Micachu.
Patent pani Mici leży oczywiście nie w samej muzyce, a raczej w próbie uchwycenia samej barwy dźwięku i wypuszczeniu jej w atrakcyjnym rytmie. Artystka , która jest a raczej była obiecującą skrzypaczką, absolwentka Guildhall School of Music and Drama zaczęła nawiązywać przyjaźnie z DJ ami co stopniowo zaowocowało debiutem Jewellery.
Zadziwia mnie to, w pewnej recenzji jej twórczość została przyrównana do muzyki która uprawia Mike Patton. Osobiście uważam, że jeżeli już bawimy się w takie porównania to co najwyżej do projektu General Patton & X-cutioners. Sam Mike to poszukiwacz, umie wyniuchać perełki, umie wykorzystać potencjał twórczy danego artysty, zaś jego osoba służy ( w niektórych wypadkach) do rodzaju promocji podopiecznego. Coś takiego popieram jak najbardziej. Nie wspomniałem oczywiście Makselonowi, że takie Jewellery Patton potrafi zmajstrować w przerwie na papierosa, no ale ja nie o tym.
Fenomen Micachu polega według mnie na jej scenicznym wizerunku. Tutaj rodzi się swego rodzaju synth punk. Ta osobliwej urody dziewczyna o specyficznym zgryzie, ze swoją gitarką do której przymocowała kabelki na scenie wygląda po prostu pięknie. Wierzę w nią, wierzę w to co ona gra. Gorzej jeśli chodzi o samą płytę, mamy do czynienia bowiem ze sprawnie wyprodukowanym potworkiem, którego na pewno dobrze jest posłuchać. Dla mnie to jednak zabawka odpustowa. Nie jest objawieniem ten przesyt sampli, on z czasem nuży. Z czasem widzimy, że artystka tak naprawdę niewiele ma do zaoferowania. Makselon, pamiętam zaprotestował, nie o to chodzi, krzyczał. Równie dobrze można powiedzieć, że używanie gitar też jest na dalszą metę nudne. Kroiła się dysputa na temat muzyki, jej sensu, kierunku do którego zmierza i tak dalej. Dość!!!
Gdybym był złośliwy przytargałbym Bjork, która nie boi się stosować rozmaitego instrumentarium. Bjork ma jednak atut w postaci głosu (zresztą nie tylko) Jeżeli Mica Levi ma talent, nie jest nim na pewno kompozycja. Coś takiego może zbudować każdy, jeżeli ma worek sampli i dobrego producenta. Bez tej otoczki zespół wygląda jak kapela nastolatków uczących się grać.
Makselon znowu swoje, podobnie można powiedzieć o każdej partii perkusyjnej, gitarowej czy o każdym zespole w ogóle. Zgadzam się, jeżeli odbieramy coś jako nowość możemy co najwyżej kupić wizje albo nie. To, że Rolling Stones grają od lat ten sam kawałek nie może być dla mnie atutem. Jednak zespół ten zasłużył sobie na to aby grać to na co ma ochotę. Gorzej jeżeli rzucamy się z piskiem na wszelką nowość tylko dlatego, że zawiera pewną dozę oryginalności. Czy możemy zatem mówić o pewnym unikalnym brzmieniu? Nie, czy sample Micachu budują nową formę, albo tworzą pewnego rodzaju unikaty? Nie. Czy usłyszymy tam nowatorstwo? Nie, po wysłuchaniu płyty do końca przypomniałem sobie loopy Radiohead na Kid A' ju. Tam muzycy sięgnęli po syntezator modułowy, perkusja z sekwencera Rolanda bywała odwracana, albo defragmentowana. Zresztą muzykę ,która zaprezentował Johnny Greenwood w Bodysong pokazuje czym jest sampling i jaki potencjał niesie. Podobnie opluwana przez krytykę płyta Pop U2 zawiera skondensowaną porcję nowinek, nieobcych dla współczesnych, ale muzycy traktują to jako narzędzie. Muzyka jest ponad tym.
Zatem moje pierwsze zarzuty pod adresem Micachu są następujące. Dużo, głośno, hałaśliwie nie znaczy dobrze. Brakuje mi na tej płycie oddechu. Jeden z singli Turn Me Well wyróżnia się bardziej melodią, niestety został tam wje***y odkurzacz i mamy kolejny gadżet, dzięki któremu utwór będzie lepiej kojarzony.
Zatem Micachu ułożyła sobie własną koncepcje zespołu, zachęcam do obejrzenia tej artystki live. Ciekawe instrumentaria daje, przynajmniej dla mnie pewną popową polemikę z Sonic Youth. Image sceniczny, pewna prostota i surowość ( o dziwo!) ale sam album jest po prostu sztuczny. Czuć, że to nie jest wrzask, czuć, że to nie jest prawdziwy zadzior, to robota producenta. Przester przesterowi nierówny jak mawiał znajomy panczurmen po wysłuchaniu Łez.
To co jest prawdziwym atutem dla Micachu to po prostu wrodzona anty uroda. Na filmiku zamieszczonym wyżej Micachu gra akustycznie trzy swoje numerki,ma na ramieniu tą swoja gitarkę, którą używa w sposób „quasi przemyślany”. Koncept jest taki. Oglądający ma być zdumiony ,kiedy dowiaduje się, że postać w pidżamie nie jest osobą chorą psychicznie, zaś pełna aranżacja utworu pokazuje nam dzieło skończone.
Artystka jest tego świadoma, wie jakie wrażenie wywołuje, wie, że jej pięć minut nastaje wtedy, kiedy czytamy jej biografie, kiedy słuchamy jej albumu... Zaskoczenie często czyni nas nieobiektywnymi. Ta formuła jednak może nie wystarczyć. Czy na następnym albumie usłyszymy jeszcze większą ilość sampli czy też Mica poszuka nowych rozwiązań? Wolałbym to drugie, ja póki co jej nie skreślam, jednak paradoksalnie już na starcie Jewelleryj wywleka na wierzch jej największy atut. Pytanie, czy to wystarczy na przyszłość?
I co ty na to Makselon?
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńCiekawe czemu komentarz został usunięty. Co w nim było?
OdpowiedzUsuńSam sobie wystawiłem ten koment jako anonimowy, żeby przetestować powiadomienia na pocztę
OdpowiedzUsuń:)