sobota, 25 grudnia 2010

Miles Davis, Black Beauty: Live at Fillmore West








Tam po prawej stronie w etykietkach jest taka malutka napisa MILES DAVIS, jak się to kliknie to wyskoczy to przydługawe On the Corner i wsio. Miałem pisać o nim więcej, obiecałem to sobie , to był taki mus. Jak widać, sprawa się rypiasto zaniedbała, obiecuję poprawę. Paradoksalnie nie miałem i dalej nie mam koncepcji jaki charakter mają mieć te teksty. Trudno jest mi pisać krytycznie o człowieku, któremu wiele zawdzięczam, żeby zatem nie popaść w banał w stylu Bitches Brew jest świetne, Kind of blue także, biorę się za Black Beauty: Live at Fillmore West.

Na początek taka informacja, istnieje także Live at Fillmore East, są to te same utwory, brzmią wg mnie idento, tylko kolejność inna, ale nie wiele. Nie wiem co jest grane, czy Columbia zrobiła psikusa fanom, aby nabyli i to i to. No mniejsza. BB wydano  w 1970 roku, najpierw w Japonii potem w Stanach. Koncert ten pokazuje chyba najbardziej agresywną stronę jazzu Milesa. Widać tutaj szczególnie do czego dążył, synteza rocka, funku, free jazzu no przede wszystkim jest to idealny przykład, który pokazuje muzyka, już nie jako szarego jazzmana, ale jako gwiazdę, frontmana. Energetyczność z jaką rozpoczęli kompozycję Zawinula Directions to chyba swego rodzaju klasyk, dla koneserów jazzu tradycyjnego to ciężkostrawny orzech do zgryzienia, dla tych o bardziej liberalnych poglądach, otwartych na formę to istny majstersztyk. Ci co pragną poznać twórczość Milesa tej pozycji nie polecam, niechaj se od tego Kind of Blue zaczną, niech się wciągną, dopiero później...nie wiem. Tzw. rockowość w jazzie wg Milesa polegała na zaostrzeniu brzmienia instrumentów, większej dynamiczności oraz gęstości utworu. Muzyk skłaniał się także ku psychodelicznym dżemom. Czytałem wypowiedź Davisa, który mówił, że: "ci ludzie [muzycy rockowi] nagrali zaledwie kilka płyt, ledwo co grać potrafią, a sprzedają i zarabiają miliony. Ja zrobię to samo, tylko lepiej. "Stąd tez termin jazz rock, jest w muzyce Milesa czymś, nie-do-końca adekwatnym. Moja teoria, jedna z wielu mówi raczej bardziej o aspektach estetycznych koncertu. Fakt, że nawet klawisz musiał mieć swoje przestery, gitary operowały soczystym wah-wah, ale także mocną, dosadną improwizacją free. Miles oczywiście zainstalował sobie kaczkę do trąbki, a perkusja na pewno nie oferowała stonowanego swingu.

Taka polityka Milesa, która rozpoczęła się już od albumu Directions poprzez kwintesencję opus magnum na Bitches Brew mogła być kupiona na gruncie teoretycznym. W praktyce koncerty Milesa były dosyć ostrożne, podobno istnieje zapis koncertu Bitches Brew Live z Amsterdamu bodajże, tam muzyk nie szaleje, ale zrywa z tradycyjną metodą początek utworu, utwór i koniec, potem następny. Nie muszę chyba pisać, że właściwie na Live at Filmore West/East utwory brzmią niczym jam session, kwintesencją będzie dopiero Pangea i Agharta, recki są w przygotowaniu, to jednak o wiele trudniej przystępne dzieła. Za kilka lat muzyk nagra Dark Magus, będzie to nonet z aż trzema gitarzystami, żadnego klawisza, dodatkowo rozbudowana sekscja perkusyjna. Krytyka okrzyknie to najmocniejszym rockowym albumem Davisa, ale dla mnie to rzecz o wiele bardziej słabsza od BB.Właśnie eklektyzm Black Beauty, ta swoboda w operowaniu formą stawia ten album jako dziełko uniwersalne. Dla mnie to jeden z ulubionych albumów koncertowych w ogóle. Posłuchajcie sobie, zachęcam.
Ponieważ mamy święta, tutaj dopisuję oryginalne życzenia. Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt BN.


Edit: Z tym moim Live at Fillmore East to w grę może wchodzić także podróbka, czytam, że pierwotnie to wydanie zawierało kompozycje o nieznanych mi tytułach, zaś wydanie CD ma identyczne jak te na BB. Dodatkowo mam zupełnie inną okładkę, czyżby fałszywka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz