niedziela, 26 grudnia 2010

Orchidea (2010), Marcin Świetlicki, Irek Grin oraz Gaja Grzegorzewska




O takich książkach pisze się, że są robione dla frajdy, bo autorzy się dobrze bawili. Bo czytelnik da i tak kredyt zaufania, a krytyka łaskawie nie będzie pastwić się nad jakością tekstu. T prawda, teoretycznie dawno nie czytałem czegoś tak chaotycznego, nieskładnie napisanego z absolutnym brakiem pomysłu, dyscypliny oraz konsekwencji.

Na okładce stoi, że ta trójka miała napisać powieść kryminalną w odcinkach dla „portalu literackiego” Onet, który zerwał potem współpracę, a że szkoda było wyrzucać tych zapisków do kosza, to na własną rękę trójca książkę dokończyła. Dodam jeszcze,  że pisanie tego zajęło im w sumie dwa lata, co jest niby długim okresem czasu, ale nie oszukujmy się. Jak się robi coś dla jaj, to i tak się z tym szybko uwinęli.

Fabuła zapowiadała się intrygująco, dodać muszę, że prozy Gaji oraz pana Irka nie znam, ale ich postacie plus Mistrz Świetlickiego są głównymi bohaterami Orchidei. Były zakonnik Józef Maria Dyduch oraz detektywka (uwielbiam ten zwrot) Julia  Dobrowolska którym towarzyszy nie wiele wnoszący do śledztwa ów Mistrz-gwiazdor starają się rozwikłać śledztwo śmierci byłej żony Mistrza (nie mam synonimu-bohatera 12, 13, 11?!?), pani. Orchidei. Istotnie, całość wygląda jak powieść odcinkowa, jednak osobiście liczyłem na twórczość indywidualną, powiedzmy jeden odcinek wali Marcin następny Irek potem Gaja i tak dalej, tym czasem oni to chyba razem pisali, (może dzielili się akapitami) albo mieli sekretarza, którego próbowali zakrzyczeć, bo to cholera miejscami czytać się nie da.



Dodajmy, że tak naprawdę nie o fabułę tu chodzi, chodzi o zwykłą reklamę Krakowa, podaną nie powiem, przekonująco, oraz na zwykłym droczeniu się z czytelnikiem.. Kiedy onecisko zrywa z nimi umowę, nie omieszkają czytelnikowi tego wytłumaczyć, a na znak niezależności w powieści pojawiają się siarczyste przekleństwa i dla takich momentów warto po Orchideę siegnąć. Podejrzewam,  że aby zamotać dostatecznie fabułę celowo wprowadzali dwa rodzaje wątków, te nieistotne oraz te co wyglądają na ważne, ale nimi nie są. Komisarz Ostrowski na przykład żyje w świecie wirtualnym, czytelnik może śledzić jego awatara, mamy ciekawego Niemca, który posługuje się tylko i wyłącznie cytatami polskich szlagierów. No i mamy tajemnicę, tak banalną, że oczywiście ręce opadają, ale czyta się to naprawdę fajnie.Cel został zatem osiągnięty, czytelnik połyka kolejne odcinki, ja w każdym razie tak miałem.

Szkoda tylko, że im bliżej końca tym forma spada, chyba autorom zwyczajnie się znudziło albo przestało ich to bawić, bo jak ja bym coś takiego napisał, to nawet w Zlewozmywaku bym tego nie opublikował, chyba, że pod pseudonimem. Trochę mi szkoda, proza Świetlickiego, jego trylogia antykryminalna zrobiła na mnie spore wrażenie. W wywiadach ów znakomity Świetlik sam przyznaje, że jego bohater będzie  trochę inny niż ten z powieści, uprzedzał, a ja  nie wierzyłem, teraz żałuję.

Co do tych powieści w odcinkach… czytałem Opętanych Gombrowicza, pisaną właśnie na zamówienie, drukowaną  w taki sposób. To  typowy przykład sensacji, horroru i takich tam, i pod koniec mamy dokładnie to samo. Uproszczenie na rzecz finału, tutaj jest gorzej, jest zupełne pominięcie końcówki na rzecz zgrywy, ale mało śmiesznej. Smutne to zatem, ale tej książki nie polecam, fanów Świetlickiego ewentualnie reszty autorów pewnie zachęcać nie trzeba, ale to tak na siłę piszę. Będzie w bibliotece, pożyczyć, czyta się szybko, nie kupować, nie ma sensu tracić kasy.

P.S. A tutaj macie wywiadzik, który jak to bywa wiele nie mówi, a rozmówcy są fajni i bardzo dowcipni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz