Sztuka czy gadżet. O komiksie Jaya Wrighta
The Lonely Matador
Z okazji Poznańskiej Ligatury Centrala wydała nagrodzony Grand Prix album Jaya Wrighta Lonely Matador. Dobrze się stało że dzięki Centrali ten komiks ujrzał światło dzienne. Jego wydanie mogło narobić nieco szumu na naszym małym, komiksowym poletku. Po pierwsze, komiksiarze mogli podzielić się na obozy za i przeciw. Matador mógłby posłużyć jako pretekst do arcyciekawej i nowatorskiej dyskusji „czy ten komiks jest dziełem sztuki” oraz „ile jesteśmy na tą sztukę gotowi wydać ”. Niestety nic takiego się nie stało. Owszem, ktoś napisał, że Matador jest przereklamowany, inny, że cena z kosmosu...ale szału nie ma. Ja sam miałem i mam problem z oceną The Lonely Matador, do dziś ten komiks pozostawia mnie z mieszanymi uczuciami, jednak jedno nie ulega wątpliwości. Jest to kawał bardzo dobrej roboty.
I tak. Fabuła komiksu jest wariacją na temat potencjalnej emerytury legendy korridy, Juana Belmonte. Wiemy o tym z tylnej strony okładki, wiemy to od recenzentów... i tutaj pojawia się pierwsze ostrzeżenie. Gdyby nie ów opis, czytelnik miały spory problem ze złapaniem kontekstu. Ot luźne zapiski, tydzień z życia jakiegoś cudaka. Dobra rzecz na raz. Zatem Matador jest prowokacją czy też nie. Czy funkcjonuje (jakkolwiek głupio to nie zabrzmi) jako samodzielna, integralna całość czy musimy sobie pomóc znajomością postaci Belmonte. Czy mówimy o szeroko pojętej intertekstualności, pojęciu, które krytyka lubi przylepiać najczęściej do postmodernistycznej farsy czy też przeciwnie. Od strony formalnej Wright posiłkuje się budową niczego innego jak klasycznego dziecięcego pamiętnika, do którego za młodu lubiliśmy wklejać zasuszone kwiatki, liście, papierki rozmaite... no co tylko dusza zapragnie. Pytanie, co z tego wynika.
Osobiście skłaniałbym się ku tezie, że rysownik użył postaci Matadora jako makiety dla stworzenia powiastki filozoficznej na miarę Małego Księcia. Można mówić o Matadorze w kontekście egzystencjalnym. Ale chyba najprościej będzie napisać, że konstrukcja komiksu przypomina worek z prezentami. Czytelnik znajdzie w nim to co chciałby znaleźć. Dla jednych Matador będzie refleksyjnym pamfletem na temat samotności dla drugich postmodernistycznym eksperymentem narracyjnym.
Na początku recenzji wspomniałem, że ocena komiksu sprawiła mi kłopot. Pomimo zgrabnej konstrukcji Matadora nie mogę oprzeć się wrażeniu, że padam ofiarą szarlatanerii. Że Matador nie mówi niczego nowego, więcej: jest kosztowną, pięknie wydaną ozdobą, którą wypada mieć w posiadaniu. Wartości, które Matador oferuje to stare, dawno wyświechtane moralitety. Lektura komiksu przypomina czytanie prozy Érica Emmanuela Schmitta. Nie jest to wada, ale i nie zaleta.Osobiście już na samym starcie stałem się fanem kreski Jay Wrighta. Jego styl bazuje na dziecinnych uproszczeniach, zwłaszcza w ukazaniu sekwencji ruchu. Postacie Wrighta to humanoidy opatrzone dysproporcją ciała. Coś pięknego. Brak rysunku perspektywicznego, brak dymków, dialogi zredukowane do minimum...Cudo. Tylko czy te edytorskie gadżety musiały się w komiksie znaleźć? Bo nie mam wątpliwości co zadecydowało o cenie albumu. I wreszcie, czy naprawdę mówimy tu o nowatorstwie i czy komiks jako medium takich ozdobników potrzebuje.
Jak pisałem i powtórzę jeszcze raz. Matador jest komiksem bardzo dobrym i tylko mam głęboką nadzieję, że te dodatki nie staną się stałym elementem komiksów Centrali.
Jak pisałem i powtórzę jeszcze raz. Matador jest komiksem bardzo dobrym i tylko mam głęboką nadzieję, że te dodatki nie staną się stałym elementem komiksów Centrali.
Kwestie techniczne:
Ilość stron: 56
Format: 21x29,7 cm
Wnętrze: cyclus print 150 g, kolor, + 2 plakaty A3 [ eccobook 52 g ] + koperta [ wew. 4 zdjęcia oraz ulotka ] + wklejka na kalce. Szyte.
Oprawa: okładziny tekturowe 2 mm, kaszerowane okleiną z surowymi kantami (!!!)