czwartek, 28 października 2010

Alfabet Urbana (1990), Jerzy Urban

No i PRLu ciąg dalszy, po Jasieńskim przyszła pora na coś odprężającego duchowo. Omówiona lektura oczyszcza umysł, wprowadza mnie w stan, który mogę określić mianem „rozwolnienia intelektu”. Nie jestem co prawda aż takim wiekowcem, żeby sobie sumiasty was podkreślać i wzdychać, jak to kiedyś super było, trochę żałuję, ale tylko trochę.


Jerzy Urban, teoretycznie dziennikarz, podobno zdolny, Hłasko pisał o nim dobrze, ja tam się nie znam. Redaktor gazetki NIE, zresztą wcale nie takiej znowu złej, wcale nie aż takiej znowu kontrowersyjnej w treści, może nieco wyprzedzającej czas. Może czytelnik nie do końca dojrzał do tego, aby z czystym sercem przyjąć do serca te satyryczne paszkwile, przepraszam felietony. Alfabet Urbana stanowi jeden z najciekawszych obrazów literackich pewnej ważnej dla nas epoki, przedstawione tam portrety wbrew pozorom wiele człowiekowi mówią. Prawda ukryta między wierszami nie pozostawia złudzeń, zarówno dla czerwonej i jak i czarnej stronie flagi.

Kiedy do moim łap po raz pierwszy dotarła książka, tatuś okrzyczał mnie i wyrwał mi ją z kontekstu dzieciństwa. W mojej podświadomości zaistniała ona jako rzecz „zła”. Czemu tata jej nie wyrzucił do kosza, czemu nie spalił, czemu ona podobno dalej gdzieś tam jest? To zaledwie kilka pytań, ja kupiłem tą pozycję na allegro za jednego zeta, chociaż tata mawiał, że szkoda pieniędzy, jak on poszuka, to na pewno znajdzie.

Oczywiście, jak sama nazwa wskazuje Alfabet to omówienie kilkudziesięciu mniej lub bardziej znaczących postaci sfery politycznej (w kolejności alfabetycznej oczywiście). Najpierw podzielę się z czymś. W trakcie czytania, miałem wrażenie, że ci, których Urban chwali, oooo ci na pewno są podejrzani. To chyba efekt narodowej paranoi. Obecnie przeszło mi, ale uprzedzam, i wy możecie tego doświadczyć, spokojnie, to normalne.
Weźmy takiego Wałęsę. Urban sprytnie rozprawia się z mitem Lecha, nawet jeżeli przyjmiemy to za nieprawdę, lub tylko prawdę częściową, to o jakiejkolwiek obrazie majestatu, plwaniu i rzucaniu mięchem mowy nie ma. Nie sądzę, żeby Lechu się miał obrazić, polecam ZWŁASZCZA to o Wałęsie, to punkt kulminacyjny książki. Zachęcam do wytrwania, przynajmniej do tego fragmentu.
Weźmy takiego Andrzejewskiego, Urban nie ceni jego twórczości, ale pamiętajmy, że pisarz ten miał ciekawy okres kolaboracji z systemem, chociaż oczywiście dziś mu to wybaczono, Urban nie pozostawia złudzeń, Jurek A. to gość dwulicowy.

Weźmy takiego Piotra Fronczewskiego, który świetnie zapowiadającą się karierę zniszczył sobie, tylko dlatego, że podał rękę pewnemu dygnitarzowi, co mu środowisko do dzisiaj wybaczyć nie może. Taki Jacek Fedorowicz, który wiele zawdzięcza Urbanowi. Jako naczelny telewizji bardzo lubił jego dowcipy, chociaż, potem jak sam twierdzi, stępiły się one trochę. Pamiętajmy, że Fedorowicz to opozycja.

I tak dalej, i tak dalej, mógłbym tu powpisywać jeszcze wiele rzeczy, ale przyjemności czytającego odmawiać się nie godzi, zatem zamilknę. Warto zwrócić uwagę na kwestię emigracji, którą Urban popierał jak najbardziej. Kto tak naprawdę stworzył opozycję, to fakt oczywisty, a jednak jakoś nie przemawia on do ludzi. No cóż, według mnie Alfabet to rzecz obowiązkowa, a ja mam nadzieję, że kogoś zachęciłem.

P.S. Książeczka jest naprawdę ciekawie wydana, przed wstępem mamy piękną fotę pana Jerzego, który szama jakaś bułeczkę, (ciekawe jakby go uchwycił Gierałtowski) w środku co jakiś czas pojawiają się wyjątkowo artystyczne szkice, no miód. Jedynym mankamentem, prawdziwie najsłabszym ogniwem książki jest omówienie samego siebie. Urban robi to, jakby chciał pokazać jaki to on jest kontrowersyjny, a mnie tam zabrakło finezji. Poza tym wyciągnięcie najcięższych bombard na samym początku, które dodatkowo mogą zmylić (czyt. zniechęcić czytelnika) jest posunięciem topornym. Zatem zalecam nie sugerowanie tym opisem, bowiem reszta jest o niebo lepsza.


3 komentarze:

  1. Można by było napisać coś o filmowych dokonaniach pana Jerzego, w pewny momencie swojej kariery miał bardzo duże parcie na film i zalewał wszystkich scenariuszami (sporo ich powstało), gównie był to przeróbki jego felietonów z "Kulis", i kilka zamieniło się w pełno prawne filmy. Żadnego nie widziałem, a z chęciom bym coś o nich przeczytał.

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, ale z perspektywy Alfabetu to tam nie wiele o tym mowy było, ale masz rację, mea culpa, ze to przeoczyłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. urban i jego uszy

    OdpowiedzUsuń