czwartek, 9 grudnia 2010

The Social Network (2010). reż. David Fincher




No i zobaczyłem ten film Finchera, nie powalił, nie zainteresował, ot kolejna produkcja. Fincher po swoim arcydziele charakteryzacji czyli Benjaminie z jego ciekawym przypadkiem, stworzył „niezłe” kino, ale żeby zaraz taki zachwyt? Gdzie tam, porównanie do Ojca Chrzestnego wydaje się żartem. Reżyser słusznie postarał się stworzyć film, w którym scenariusz i gra aktorska determinują oś fabularną. Stylistycznie bliżej SN do Zodiaka, chociaż takie porównania wydają mi się bezcelowe. Na uwagę zasługuje oświetlenie. Powiedzmy umownie, że atmosfera życia kampusowego, została dosyć ciekawie zachowana. Mnie najbardziej podobał się aktor grający główną rolę w zestawieniu z tymi trzema dżentelmenami, którym to podobno pomysł ukradł. To zresztą jeden z najfajniejszych motywów tego filmu, paowie spece od promocji widocznie postanowili ten wątek porzucić w połowie, napisy końcowe odrobinę wyjaśniają sprawę. Natomiast rola Edvardo czy jak mu tam, została sknocona.To przecież powinien być motyw przewodni. Niby to mamy kontrast, informatyk geniusz, mówiący szybciej niż karabin typu mini gun, a obok stoi jego kolega, który nie jest już tak bystry, za to ma pieniądze. Żeby było czytelniej, reżyser pozbawił go niemal całkowicie ikry, ten człowiek nie nadaje się na ekonomistę, studenta, to tylko dojna krowa, która zostanie sponsorem twórcy Facebooka, na dodatek będzie musiał użerać się z twórcą Napstera.Właśnie.

Największą agresję wzbudził we mnie motyw Justina Timberlaka'a, który budzi się po upojnej nocy i tłumaczy dziewczynie z którą się przespał, że to on wynalazł serwis oferujący darmowe pobIeranie MP3. Ten prostacki reżyserski zabieg, w którym to Justin „przypadkowo” otwiera laptopa, a tam widnieje Facebook (wiadomo), no i tekst wymruczany do siebie, „muszę cię znaleźć Marku Zuckerberg”. O jezu.

Ten film ma kilka dosłownie kilka ciekawych fragmentów, nabór stażystów się do takowych zalicza. Ogólnie jest to rzecz szalenie szara, przeciętna. Niektórzy powiedzą, że Fincher dojrzewa, inni, że to kino dla kogoś wymagającego, a prawda jest taka, że z historii Marka można było wycisnąć o wiele więcej. To nie jest skończony film, tam widać jak na dłonie to gigantyczne uproszczenie. Fincherowi chodziło raczej o samą postać Marka Zuckerberga, trochę zakompleksionego chłopaka, który intelektem próbuje zrobić wrażenie. To byłoby coś, ale osią filmu jest ten nieszczęsny proces, zatem siłą rzeczy musieliśmy zobaczyć w przybliżeniu jak ten Fejsik powstał, jakie były początki i tak dalej. Odnosiłem wrażenie, że Markowi było nieprzyjemnie z powodu Edvardo, to w końcu jego przyjaciel, pomagał mu. Niestety, poza zamyślonym spojrzeniem niczego więcej bohater tego filmu nie pokazał. Zatem puenta: Ty nie jesteś dupkiem Mark, tylko starasz się nim być”.

Chyba na Filmwebie przeczytałem w którejś recenzji, że prawdziwy portret geniusza daleko odbiega od utartego schematu. To fakt, taki wniosek wypływa po obejrzeniu Socjala, tyle. Nakręcono o tym, film.Że coś, że gdzieś nie jest takie jakie by się wydawać mogło. Że geniusz może narodzić się ze spraw totalnie przyziemnych. Pamiętajcie o tym, podczas seansu Social Network, to się nazywa drugie dno, ten film je ma. Zbyt ironicznie, wiem, ale cóż... mszczę się, bo straciłem czas.

13 komentarzy:

  1. Co to znaczy, że scenariusz dominuje nad fabułą?

    OdpowiedzUsuń
  2. Costam chyba źle walnąłem, chodziło mi o to, że scenariusz tą fabułę prowadzi, a nie obrazy, efekty, montaż, te sprawy, ale fakt, zmienię to zaraz. W każdym razie Finch uwierzył w czystą dramaturgię, pokazał zywych ludzi, to zreszta miła odmiana po tych jego filmach. Zodiak rokował nadzieję na jakiś zwrot, a ten Button to dla popis charakteryzatorów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie filmy czuję na odległość i się do nich nie zbliżam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale dlaczego, tam był fajny punkt wyjściowy. Arek napsiał w swojej recce, że to film o końcu jednej przyjaźni, która jest więcej warta niż te 500 milionów. Niestety, za mało zostało to podkreślone, za mało, no dramatu. Ale to jest jakoś strasznie pociety film, uproszczony, skróty myślowe, glówna kwestia to zalety fejsbuka. A gdzie ludzie?

    OdpowiedzUsuń
  5. "The Social Network" został pozytywnie przyjęty przez większość widzów, więc w sumie fajnie znaleźć jakiś głos krytyczny, ale kategoryczne stwierdzenie, że "z historii Marka można było wycisnąć o wiele więcej" jest jednak trochę krzywdzące dla reżysera. Zgodzę się, że są w filmie "uproszczenia, skróty myślowe", skondensowanie fabuły, ale jest to chyba wystarczająco umotywowane przez formę jaką Fincher nadał temu obrazowi - szybki rytm narracji wyznaczany przez podkład muzyczny czy szermierki słowne oparte na ironicznych ripostach. Chociażby scena z Timberlakiem, to swoiste qui pro quo broni się prawdą ekranu; jest krótkim, dowcipnym komentarzem o kondycji współczesnych związków (ich przypadkowości i powierzchowności) i to zarówno w realnym, jak i wirtualnym świecie. Ok, końcówka tej sceny to celowy zabieg fabularny, ale przecież nawet sam Timberlake/Parker nie traktuje tego tekstu dosłownie. Ten film nie jest też faktycznie "skończony", bo ta historia wciąż trwa i to życie dopisze dalszy ciąg, więc nie wymagajmy niemożliwego ;) Porównanie do "Ojca chrzestnego" też odbieram jako żart, to już do obrazów Gusa Van Santa duuużo bliżej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam i dziękuję za odwiedziny

    To może tak, ten film ma takie jakie dwie myśli fabularne. Jedna to o przyjaźni tej prawdziwej i tej internetowej, druga nosi tytuł: geniusz-demitologizacja ideału.

    Pretekstem był oczywiście proces przeciwko Markowi. Zatem widzimy takie skoki czasowe, najpierw początki, zerwanie z dziewczyna, potem spotkanie z braćmi V. potem hop do przodu, widzimy proces, potem dowiadujemy się, że to jednak o inny, ważniejszy proces chodzi. Potem wchodzi Timberlake (na wyrost napisana rola moim zdaniem)i tak dalej. Czyli chaotycznie to jest napisane, a przecież taki Zodiak to był film stonowany,ale konsekwentnie napisany ( chociaż początkowo nie bardzo wiedziałem co właściwie reżyser chciał wtedy osiągnąć). Reżyseria SN jest czytelna, tak mało zaangażowania w głębszą psychologię postaci, ze głowa mała.

    Pamiętam zdanie Edvuardo, który wspomina ile złego moęe się stać przez ostatnie 3 (a może 6) miesięcy. Ja tego nie zobaczyłem. Reżyser czyli Fincher fajnie napisał postać Marka, ale zabrakło mu pomysłu na dopowiedzenie tej historii. Nawet pozostałych członków ekipy opisał do bólu sztampowo.A że to film nie ukończony miałem na myśli oczywiście to, że tam jest ta nierówność, brak konsekwencji w prowadzeniu fabuły. Odczułem to tak, jakby producent nakazał reżyserowi się streszczać. Wszystko jest tam pokazane na zasadzie "wstępu". Wszystko takie jakieś nie dopisane.
    Z tymi ironicznymi ripostami to bym tak nie przesadzał, są ale znowu nie są aż takie świetne. Wiesz co? Muzyka, (chyba na marudę wychodzę też mnie nie powaliła). To miało chyba mieć jakiś kontekst kulturowy, że skoro fejs jest taki "cyber i cool" to i soundtrack także musi taki być. Dla mnie to oczywista oczywistość, najbardziej mnie urzekło White Stripes w barze, to pasowało do stylistyki kampusów, a potem to już leciał Trent Reznor. Skąd ten zachwyt. Ja tego filmu nawet specjalnie niszczyć nie chcę bo to przyjemne kino, ale także b.średnie

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: gdyby nie Fincher, pewnie do dziś nie wiedziałbym o istnieniu Facebooka. Temat na czasie więc film robi reklamę portalowi a portal filmowi - klasyczny blockbusterowy mechanizm, gdzie kilka gałęzi biznesu podsyca wirtualną histerię aby później zbijać $$$ na rozpętanej patologii. Z tym, że zamiast figurek z He-Mana znakiem towarowym jest tu niebieskie logo z literką F, kolejna furtka do orwellowskiego świata gdzie ludzie, jak owieczki, z własnej woli poddają się inwigilacji.

    Film nie mógł się udać bo ani tworzenie jakiegoś tam portalu internetowego nie jest procesem zajmującym z filmowego punktu widzenia, ani postać informatycznego geeka nie jest epistemologicznie frapująca. Napisałeś chyba jedyną recenzję tego filmu, z którą się zgadzam; wszędzie indziej czytałem tylko mowę trawę o "żydowskim geniuszu" i niebotycznych perspektywach, jakie ludzkości daje Facebook.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki. Facebooka znam, mam tam konto. Istotnie, jako portal może służyć całkiem przyjemnie i bezboleśnie celom promocyjnym. Smieszy mnie jednak jego infantylna atrakcyjność. Quizy i te inne sprawy... Co ciekawe, w filmie idea założenia chyba polegała na jakiejś tam możliwości komunikacji. Twórcy pewnie starali się oddać ducha tego czy innego pokolenia za pomocą opcji "dodaj do znajomych". Jest to o tyle przykre, że osiągnięto to w sposób do bólu serialowy. Efekt końcowy nie zaskakuje, nie wnosi żadnej odkrywczej myśli, każdy dobrze wie, że prawdziwa przyjaźń to nie internet. Każdy wie, że pokolenie nasze spędza przy komputerze za dużo czasu. Onanizując się rolą, całkiem niezła zresztą aktora grającego główną rolę dorobiliśmy fasadę solidności i jakości dla dziełka Finczera. Tak już jest, tematyka fejsa, rola marka i ten rzekomo nadmuchany soundtrack buczących syntezatorów. W dodatku kameralność i oszczędność w realizacji. To wystarczy aby film zaczął uchodzić za dzieło.

    OdpowiedzUsuń
  9. Obawiam się, że podobnie jak parę innych wynalazków "żydowskich geniuszy", Facebook przyniesie ludzkości co najwyżej masową katastrofę. Doglądając jego cudownych właściwości przez ramię młodszego rodzeństwa, jakimś trafem nie umiem pozbyć się ponurych, dalszych lub bliższych skojarzeń z lichwą, komunizmem, polityczną poprawnością, rozrywką masową, FEDem. Wspólnym mianownikiem jest metoda działania, czyli postępująca degeneracja i piekło na ziemi rozpętane pod pretekstem zaspokajania zbiorowych potrzeb i obietnic raju. Gdy za kilka lat zaczną dorastać pierwsze pokolenia wychodowanych na Facebooku analfabetów, Zuckerberg umyje od nich ręce: on przecież tylko dał ludziom to, czego sami chcieli. Tak jak z Indianami i wódką.

    "Social Network" można postawić na półce z "Łaskawymi": dwa "dzieła dekady", oba poronione i poskładane z klisz. Jeśli tak wyglądają dzisiaj szczyty to nie chciałbym ujrzeć dna, jakkolwiek jeden z poprzednich filmów Finchera, "Zodiak", był w swoim rodzaju pierwszorzędny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Też podobał mi sie zodiak, pamietam, ze nie od razu doceniłem ten film.
    Co do "fejsbóka", jego idea to kontakt. Film mówi o stworzeniu społeczności, w praktyce rzeczywiście zamienia sie w brygadę osób kolekcjonujących znajomych, używających opcji lubię to i dodawaniu całej ilości zdjęć. Nie wiem czy pokolenie fejsbuka zdominuje w przyszłości świat. Dlaczego jednak piszesz o żydowskich geniuszach w cudzysłowiu? Sam napisałeś, że jego twórca to komputerowy geek. Nie dopatrywałbym sie w tym spisku, ani czegoś równie zamierzonego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. W ciągu dwóch (chyba) lat istnienia Facebook zgromadził ponad 200 mln użytkowników. Ta liczba będzie rosła i kto wie, czy nie nastąpi kiedyś taka sytuacja, jak prognozowana pod koniec tego artykułu: http://blog.kurasinski.com/2011/01/03/hej-zuckerberg-wpusc-mnie-do-domu/

    Ideą Facebooka jest kontakt. Tylko że oferując tę możliwość kusi jednocześnie całym multum diabelskich opcji, po które większość ludzi sięga z ciekawość bądź próżności i takie rzeczy tam zamieszcza, że ma się praktycznie pełen dostęp do ich życia prywatnego. I wszyscy są zadowoleni: obywatele, bo mogą odstawiać własne reality-show, i władze, bo mają całą populację skupioną na jednej niebieskiej planszy. Wielki Brat właśnie otworzył oko.

    Komunizmowi i multi-kulti też przyświecały sympatyczne idee. Obecnie Zuckerberg nie jest już tylko komputerowym gikiem a jego wynalazek ma wystarczająco duży zasięg aby narobić ludzkości kłopotów rzekomo jej własnymi rękami. O żydowskich geniuszach piszę w cudzysłowie aby oddzielić tych naprawdę wielkich ludzi żydowskiego pochodzenia żydowskiego od bandy fałszywych proroków, którzy dobrymi chęciami (a tak naprawdę żerowaniem na najniższych ludzkich potrzebach) brukują nam piekło.

    PS. Poprzedni post usunąłem bo mi chochlik wyraz zjadł :)

    OdpowiedzUsuń
  13. A "Zodiak" fajny. Pod koniec jeszcze więcej niewiadomych niż na początku, no i jeden z nielicznych filmów gdzie efekty CGI zostały użyte z pomyślunkiem.

    OdpowiedzUsuń